Bufet śniadaniowy
w moim hotelu jest iście azjatycki. Wołowina w sosie słodko-kwaśnym, zupa miso,
pierożki won-ton, smażona rybka, zimny makaron soba, sparzone krewetki. Na kacu
to ja rozumiem, ale tak w biały dzień w środku tygodnia?!
Najlepsza jest jednak
stacja z deserami… Obok pachnącego mango i grejpfruta są miski z pomidorkami
cherry, fasolą i grzybami. A sok, który mi wyglądał na pomarańczowy okazał się
być marchwiowo-paprykowy. Oprócz tego: ciasto z zielonej herbaty, kawałki
galarety o smaku bliżej nieokreślonym z pastą z czerwonej słodkawej fasoli oraz
tiramisu z sera tofu (albo innego o smaku rozwodnionej tektury). Mmmm, pysznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz