czwartek, 29 września 2016

Tempura

Absolutnie najlepsza tempura, jaka jedlismy w zyciu!
Pan smazy w glebokim tluszczu warzywka, rybki i owoce morza i rozdaje gosciom przy barze. Skubany dokladnie pamieta kto co juz jadl i serwuje tak, zeby nie bylo powtorzen.
 Gotowa tempure kladzie na papierku i mowi z ktora sola rekomenduje: zielona (z zielona herbata) czy biala (z maka ryzowa)

 A na zdjeciu ponizej mamy grzybka z pasta krewetkowa pod spodem oraz lososia zawinietego w aromatyczny lisc. Jak to sie nie rozwalilo podczas smazenia? Cuda!
Udalo nam sie natomiast podpatrzec trik, zeby sardynka stala elegancko na pletwach. Nalezy tuz po zanurzeniu w oleju przeciagnac ja szybko w tyl, zeby pletwy sie rozlozyly i tak juz zostaly.
Magia!

Kimona

W Kyoto widac mnostwo gromadek dziewczat w kimonach.
Na poczatku myslalam, ze to piekne, ze mlode Japonki tak kultywuja tradycje, ale szybko sie zorientowalam, ze to sa dobrze skamuflowane Koreanki i Chinki, ktore chca miec po prostu fajne selfie z podrozy do Japonii. Motyw mniej szlachetny, ale miasto nadal wyglada jakby ladniej...

Kyoto

Po seminarium byl weekend, a po weekendzie bylo jeszcze 2-dniowe swieto narodowe w Chinach, wystarczylo wiec dobrac 3 dni wolnego i mielismy extra tydzien urlopu w Japonii. Chyba juz wiadomo, kto dobieral daty seminarium;)

W planach bylo Kyoto. W koncu! Juz przymierzalismy sie do Kyoto wielokrotnie. W zasadzie kazdej wiosny i jesieni w Korei, podziwiajac kwitnienie wisni lub jesienne liscie myslelismy sobie "skoro nawet w takiej Korei jest tak pieknie, to jak musi byc w Kyoto???" Zarezerwowanie noclegu w Kyoto podczas kwitnienia wisni oznacza sprzedaz nerki i to tez nie wiadomo, czy wystarczy. We wrzesniu ceny w miare przyzwoite, bo wtedy jest pora deszczowa. Chyba, ze ma sie farta i tuz przed przyjazdem przejdzie tajfun zabierajac za soba chmury i zostawiajac piekna pogode. O taka:









To sa klasztory zen w Kyoto. Zwiedzilismy juz mase klasztorow buddyjskich w Azji i co tu bede duzo mowic: wiekszosc jest na jedno kopyto. Ale klasztory zen to zupelnie nowa jakosc! W klasztorach zen sie po prostu chilluje. Nie ma za bardzo oltarzy do ogladania, chodzi sie na boso po matkach tatami i tarasach drewnianych i podziwia ogrody. Przy czym do kategorii "ogrody" zaliczaja sie rowniez misternie ulozone kamyczki. I tak siedzisz i dumasz, w jaki sposob oni grabia te kamyczki.

Zen!

środa, 28 września 2016

Seminarium

Sroda poludnie czasu japonskiego, zaczynamy 3 dniowe seminarium dla gromadki Azjatow, z ktorymi na co dzien pracuje. Zaczelismy z wysokiego C: pyszny japonski lunchyk i trzesienie ziemi.

Bylam juz naprawde dobre 20-30 razy w Japonii, lacznie spedzilam tu ponad 3 miesiace i nigdy nie trafilam na trzesienie ziemi (ew. nigdy go nie odczulam!) Takze bylo to dla mnie takie samo zaskoczenie jak dla Koreanczykow i Chinczykow. Tetno mi skoczylo do 200 i patrzylam tylko co zrobia Japonczycy. Japonczycy zamilkli, odlozyli paleczki i patrzyli na sufit. Po 10 sekundach czesc na chillu powrocila do spozywania swojej tempury a druga czesc probowala nawiazac kontakt z reszta grupy, ale gadka slabo szla, bo nadal sie wszystko trzeslo! Wyobrazcie sobie, ze jestescie w starej kamienicy na Pradze i przejzdza tramwaj, pomnozcie sobie razy 100 i tak przez 30 sekund. To bylo chyba najdluzsze 30 sekund w moim zyciu!

No dobrze, ale juz nie dramatyzujmy. Obylo sie bez ofiar w ludziach, pare zupek miso sie wylalo i tyle. Nastepnego dnia tajfun lekko skrecil i nie uderzyl w koncu w Tokio, wiec seminarium mozna uznac za niezwykle udane;)

Bardzo lubie te nasze doroczne seminaria, mam wtedy wszystkie 3 narody azjatyckie w jednej sali, nic tylko wyjac popcorn i obserwowac.

Generalnie Chinczycy, Koreanczycy i Japonczycy nie lubia sie wzajemnie.
Koreanczycy i Japonczycy uwazaja, ze Chinczycy to wsiury i oblechy. I maja racje.
Japonczycy i Chinczycy nie powazaja Koreanczykow za krotka historie i mierna kuchnie. I maja racje.
Chinczycy i Koreanczycy nie nawidza Japonczykow za krwawe napady w historii. I rowniez maja racje.

Oczywiscie na seminarium kazdy stara sie byc milym i otwartym, ale jak Chinczyk beka przy jedzeniu, to ciezko dalej wmawiac sobie, ze jestesmy jedna, duza azjatycka rodzina bez barier.

Jedna sytuacja zapadla mi szczegolnie w pamiec...
Jemy na kolacje shabu shabu. Przypadlo mi siedziec przy stoliku z dwiema Koreankami, Japonczykiem i Chinczykiem. Jedna z nich chciala od razu na poczatku wrzucic na raz wszystkie warzywa i kawalki mieska do zupy i wymieszac chochla, na co Japonczyk (i ja!) caly zesztywnial, bo shabu-shabu to niemal rytulal – wszystko robi sie powolutku i kazdy plasterek wolowinki macza sie osobno i zjada jak tylko lekko sie zetnie w rosolku. Druga Koreanka tez dala pokaz, bo poprosila kelnerke o nozyczki, zeby rozciac miesko na mniejsze kawalki. Juz wtedy to nawet Chinczyk zesztywnial.

Sushi w Tokio

Jest sushi, jest sushi w Japonii i jest sushi w Tokio. Niby to tylko kulka ryzu i surowa ryba a jednak Tokijczycy potrafia to lepiej zrobic od reszty swiata.

Zupelnym przypadkiem trafilismy do naprawde wyjatkowego sushi baru w dzielnicy Asakusa. Zadnego szyldu, tylko powiewajace flagi nad drzwiami. Niesmialo wchodzimy, a tam przy barze tylko 1 klientka a za barem 4 sushi-masterow, srednia wieku 70 lat. Wroc, przy barze siedziala jeszcze jedna osoba, szef szefow kuchni, lat 90 z okladem i ogladal sobie rozkosznie mecz baseball'a.

W kazdym innym kraju zawrocilabym na piecie (tylko 1 klient i obsluga ogladajaca mecz nie wrozy, ze ryba bedzie swieza...), ale nie zapominajmy, ze to Tokio. Wystroj byl nadzwyczaj elegancki, w donicach rosly gigantyczne orchidee, a za szyba baru czekaly ultra swieze owoce morza. Na barze wystawiono mise z jeszcze ruszajacymi sie skorupiakami morskimi, ktore przypominaly wielkie slimaki o muszli jak u ostrygi.


Sushi-master, zamiast drewnianej deseczki, polozyl przed nami dlugi zielony lisc i na nim serwowal po kolei rozne smakolyki. Zamiast oklepanych standardow typu losos i tunczyk, byly same wyjatkowe rybki i owoce morza, ktorych nazw nie powtorze. Wiekszosc rzeczy pochodzi z Hokkaido, przy czym pan kucharz probowal nam jeszcze tlumaczyc po japonsku z ktorej czesci Hokkaido dokladnie:)


Troche zglupielismy, jak na deser dostalismy pomidora. Pomidor byl rowniez z Hokkaido i mial w sobie wiecej smaku niz suszony pomidor ze slonecznej Italii. Cos wyjatkowego!
 
Popis dali juz totalny, jak w prezencie dostalismy mini sushi - kazde nigiri na jednym ziarenku ryzu.

Co ja moge powiedziec wiecej... Japonia!

Good morning Tokyo!

Good morning Tokyo! Please be good to me!

Prognozy wskazuja, ze nadciaga tajfun i apogeum ma byc wlasnie za 2 dni, czyli wtedy kiedy mamy zaplanowany team building activity w ramach dorocznego seminarium. Chyba zamiast spaceru do Tokyo zaoordynuje turniej szachowy w piwnicy - fun dla tych geekow z ktorymi pracuje taki sam, jak nie wiekszy!

poniedziałek, 5 września 2016

Kawaii

A do Japonii lece tak:
(Zdjecie robione rozowym iPhonem przyp.red) 

Czy mozna byc bardziej kawaii???
No co no, lekarz kazal mi nosic skarpety uciskowe w samolocie. To wszystko dla zdrowotnosci!

Mani i kawa

Takie tam weekendowe przyjemnosci - manicure i kawa. 

W Szanghaju za dobra kawe placi sie 20zl, a za pazurki 60zl. Uslugi jednak tanie. Nawet meza juz wysylam na pazurki - mala Chinka tak mu pięknie te jego hobbicie stópki obsluzyla, ze tylko calowac;)

Kuchnia chińska

Juz kiedy pisalam, ze jak ide z teamem na lunch to pytaja mnie nie z jakiego kraju jedzenie chce jesc, tylko z ktorej prowincji  Chin. Glownie jednak zabierali mnie na lagodne, lekko slodkie potrawy z prowincji Shanghai, Jiangsu, Zhejiang czy Guandong, obawiajac sie, ze nie podolam ostrosci potraw z Syczuanu czy Henan. Chyba sobie zapomnieli, ze przez ostatnie dwa lata mieszkalam w Korei...

W ogole temat kuchni koreanskiej jest numerem 1 jesli gadka przy stole sie nie klei z Chinczykami. Wystarczy powiedziec "nie mowcie prosze moim kolegom z Korei, ale ja tak srednio przepadam za kuchnia koreanska" i wszyscy sie ciesza i kiwaja glowami. Chinczycy jakos strasznie nie lubia kuchni koreanskiej (i Koreanczykow tez swoja droga;))

A potem wystarczy powiedziec, ze sie uwielbia kuchnie chinska i juz wszyscy Cie kochaja. Jakie to proste, prawda? (W Korei wystarczy odwrocic logike i trik tez dziala;))

Przy kolacjach sluzbowych niektorzy Chinczycy chca przykozaczyc (zwlaszcza po kielichu) i mowia "nie zjadlabys weza/skorpiona/smazonej szaranczy...". Wtedy trzeba zapytac, czy ten by zjadl surowa ostryge czy tatara i temat zamkniety;)

Mozliwosc posmakowania tych wszystkich subtelnosci kuchni chinskiej to jeden z wazniejszych powodow, dla ktorych tak sie cieszylismy na przeprowadzke do Chin. Nie mowie tu o jakis ekstremalnych challenge'ach dla zoladka, ale w Europie po prostu nie sposob pokosztowac smakolykow z tylu roznych zakatkow kraju o wielkosci... Europy wlasnie.

W planach mamy podroze scisle kulinarne po Chinach, ale juz z samego Szanghaju juz mozna co nieco poznac, zwlaszcza jak sie dobrze zaplaci.

Kierujac sie moim motto zyciowym "jebac biede" zabralam w weekend meza do Mandarin Oriental na kuchnie z poludnia delty rzeki Yangtze. Czyli okolice  Shanghaju, Suzhou, Wuxi i takie tam.


Na przystawke byla ryba pomfret w slodkim sosie sojowym. Zrobiona w punkt. W srodku soczysta, na zewnatrz chrupiaca skorupka. To uwielbiam wlasnie w Chinach - tak chlopaki operuja w kuchni tym wokami - perfect timing to malo powiedziane.

Na drugie (i trzecie, bo niestety wszystko podawane na raz, jak to w Azji) byly delikatne krewetki z jeziora Taihu i mandarin fish w sosie slodko-kwasnym. Tez z woka, tez w punkt zrobiona. 
Na koniec jeszcze tam jakies pierozki z czarna trufla. Cos wspanialego. Gwiazdka cyrku obwoznego przyznana.

Kolejna relacja z kulinarnych podrozy po Chinach za 2-3 tygodnie. Robimy sobie przerwe na Japonie! Boze, boze, czy nasz swiat wytrzyma taka dawke kulinarnych doznan???