środa, 31 sierpnia 2016

Frukta

Bylo troche postow pracowniczych, czas na posty lajfstajlowe. Przykladowe menu z ostatnich dni:

Sniadanie - jogurt wlasnej produkcji z dojrzalym mango z Syczuanu, marakuja, pylkiem kwiatowym, migdalami, nerkowcami, szczypta zmielonego siemienia lnianego i ostropestu



















Lunch - krewetki tygrysie w green curry na mleku kokosowym (prosto z tajskiego kokosa, a nie z puszki), z dodatkiem lisci limonki kaffir, tajskiej bazylii i kolendry (krewetki mozna wynienic na dzikiego halibuta z Alaski lub dorsza z Islandii)


















 Podwieczorek - koktajl z gorzkim melonem. Najzdrowsze warzywo swiata -  leczy cukrzyce i usuwa kamienie nerkowe, ale samego nie da sie go jesc - gorzkosc przeszywa czlowieka do kosci. Miksujemy go z ananasem z Tajwanu lub bananem z Filipin



















Kolacja - kanapka z chleba pelnoziarnistego z doskonalej francuskiej piekarni z awokado i szczypta soli himalajskiej, ew. z pomidorem i koperkiem, mlode oliwki z Sycylii, jajko z wolnego wybiegu lub kubeczek natto (sfermentowana japonska soja, non-GMO of course!)

Anna Lewandowska niech czerpie inspiracje^^ 

Juz pisalam, ze w Szanghaju jest wszystko, a na dodatek z dostawa do domu na juz. Transakcje w internecie to czysta przyjemnosc -skanuje sie kod QR i placi WeChatem. Warzywa i owoce zamawiamy ze strony Kate&Kimi - Kanadyjki i Japonki, ktore jako zony ekspatow i mamy malych dzieci sie wziely i wyszukaly super dostawcow ultra eko bio organic warzyw do Szanghaju i robia dystrybucje tutejszych wsrid ekspatow.

Wspaniala odmiana po deoch latach Korei, gdzie warzyw i owocow jak na lekarstwo, sa drogie, a w internecie nie da sie nic zamowic jak sie nie wlada koreanszczyzna i nie posiada tryliarda certyfikatow, zeby dokonac platbosci karta. Ehhhh, ta Korea to jak zly sen. 

Zostajemy w Chinach!

wtorek, 30 sierpnia 2016

Suzhou służbowo

Jeden Chińczyk ode mnie z pracy strasznie nalegał, żebym pojechała z nim do Suzhou, bo jest wizytacja jakiejś instytucji rządowej w naszej tamtejszej placówce i trzeba dobrze wypaść.
Próbowałam się wymiksować, ale nie dało rady. Kupili mi bilet na pociąg i wio!

Suzhou jest oddalone od Szanghaju o jedyne 30 min pociągiem, ale pociągiem nie byle jakim! Momentami rozpędzał się do 300km/h. Widoczki takie:

Na dworcu podjął nas sam dyrektor oddziału. Ponieważ zbliżała się 11, to zabrał nas od razu na lunch (w Chinach 11.30 to już późna pora lunchowa jakby ktoś się pytał;))
Po lunchu była herbatka, a po herbatce był papierosek (dyrektor pali sobie w najlepsze we własnym biurze tu pod czujką dymu) i jeszcze jakieś gadki szmatki po chińsku, bo pan dyrektor ni w ząb po angielsku. Godzina 14, a my nawet nie zaczęliśmy rozmów biznesowych.

Trochę zaczęłam się wiercić i pytam tego mojego kolegę z biura kiedy ma być to spotkanie z agencją rządową. A on mówi, że o 16.30 i potrwa jakieś 30-45min. Szlag mnie trafił, bo cały dzień wyjęty. No i drażę dalej na jaki temat to spotkanie w ogóle, a ten w końcu się wysłowił, że Suzhou chce być parkiem technologicznym i ściągać różne talenty z całego świata, żeby rozruszać trochę lokalną gospodarkę. I faktycznie, w tej jeszcze do niedawna wiosce rybackiej na prowincji Szanghaju powstała całkiem konkretna dzielnica biznesowa:

Ten łuk to jakaś zacna konstrukcja i mój mąż ja zwiedzał 2 lata temu w ramach jednej konferencji inżynieryjnej. Chińczycy ten łuk nazywają "duże spodnie"^^

Ale wracając do wątku przewodniego, jeśli nasz oddział w Suzhou przekona tę agencję rządową, że są tacy digital, global i innovative, to rząd im będzie sponsorował 50% czynszu przez 4 lata. Gra więc warta świeczki.

Stół w sali konferencyjnej, w której mieliśmy mieć spotkanie, uginał się od kwiatów i owoców. Całe biuro czyste na błysk. Jakoś dziwnie cicho... Okazało się, że szef wyprosił połowę pracowników na parter, żeby stopowali awanturujących się klientów i zapraszali dnia następnego.

W końcu przyszła dwójka dość młodych ludzi. Kobitka całkiem elegancka, a facet w polo i krótkich spodenkach. Mój kolega naprodukował się jakie to big data robimy w firmie i w jakich chmurach wszystko liczymy i że w ogóle firma ściąga specjalnie ultra top specjalistkę z Europy, żeby cisnąć te wszystkie innowacje.

Wszystko oczywiście po chińsku. Ja się nie odezwałam ani słowem. Nie zadano mi żadnego pytania. I wygląda na to, że tym jednym dniem zarobiłam dla firmy więcej kasy niż przez kwartał zapierdolki. Chyba się ogłoszę w gazecie: "Aaaa modeling korporacyjny, dyskretnie, z dojazdem do klienta"

Konflikty japońsko-niejapońskie

Organizuję seminarium dla tego mojego community azjatyckiego, z którym na co dzień pracuję. W tym roku spotykamy się w Tokyo. Japońska asystentka pomaga przy rezerwacjach restauracji na lunche i kolacje. I pisze mi dzisiaj tak:
"W środę mieliśmy mieć kolację w restauracji Nihonkai", ale musimy ją zmienić ze względu na nazwę..."

????

Rozumiem, że zmieniamy, bo restaurację zamknął w międzyczasie sanepid, ale o co im cho z nazwą?

Nihonkai to po japońsku Morze Japońskie i tak Japońzycy nazywają morze między Koreą a Japonią. Oczywiście Koreańczykom się to nie podoba i wnioskują o zmianę nazwy tego morza na Morze Wschodnie. Stąd, żeby nie urazić koreańskich gości, musimy zmienić restaurację... A szkoda, bo sushi mają dobre!

Mój szef, z dość ciężkim poczuciem humoru, zaproponował kiedyś, żeby w ramach "ice-breakera" na początek seminarium usadzić Chińczyków, Japończyków i Koreańczyków do jednego stołu i zaproponować dyskusję nt. wszystkich małych wysepek, o które teraz te trzy państwa się awanturują;)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Pink is the new black

Dwa lata temu w Korei proponowano mi różowego laptopa służbowego. Teraz w Chinach dali mi różowy telefon. Co bedzie jak mnie zrelokuja kiedys do Japonii???

Status rezydenta

W całej procedurze wizowej pomaga mi firma konsultingowa z big4. Brzmi fancy, ale generalnie jest dramat. Mówiłam im dwa miesiące temu, że 5 września mam lot do Japonii i muszę dostać z powrotem swój paszport. "Tak, tak, nie ma problemu, zdążymy z wizą do tego czasu" W piątek się okazało, że chiński urząd nadający status rezydenta jest łaskawy oddać mi paszport 6 września. Konsultantka jednak powiedziała, że znajdą sposób, żebym dostała paszport na czas.

Aha! Czyli pójdzie koperta pod stołem!

Nie pod stołem, tylko na stole i to w biały dzień, a tak w ogóle to jest cennik. 
Za 2000 RMB (równowartość 1160zł) zostaliśmy ustawieni z mężem do kolejki "Talents". Przy okienku jakiś pośrednik miał już nasze paszporty i wypełnione wnioski. 5 minut i po sprawie. Paszporty do odebrania 2 września, dziękuję, do widzenia.

Wsiedliśmy do taksówki, a tu przedstawicielka firmy konsultingowej (btw jakaś Wiesia w T-shircie mówiąca słabo po angielsku która asystowała nam w kolejce), dzwoni i mówi, żeby wracać, bo nie zapłaciliśmy jej jeszcze tych 2000 RMB. No to ja na to, żeby jej firma uregulowała co trzeba i wystawiła fakturę mojej firmie. A ta swoje, że to musi być dzisiaj i w gotówce. Ta, jak zapłacę gotówką z własnej kieszeni, to zwrot z firmy zobaczę w przyszłym roku. No to mówię jej, ze nie mam gotówki. Na to ta mi mówi, że mogę jej przetransferować WeChatem (chińskim WhatsAppem/Hangoutem/KakaoTalk) na jej prywatne konto...

Jeszcze nie wiemy, jak długo tu porezydujemy - 3 lata czy 3 miesiące, ale dla takich wrażeń warto było!

wtorek, 23 sierpnia 2016

Fryzjer chiński męski

Siedzę sobie w pracy i nagle dostaję takie zdjęcie od męża.
Chińczyk obciął mi męża na pieczarkę!

Na szczęście włosy nie zęby, już trochę zdążyły odrosnąć. Teraz to nawet całkiem nieźle wygląda... Chyba otwiera się nowy rozdział w stylizacji mojego męża! Wszystko dzięki mało kumatemu chińczykowi, który nie zrozumiał komunikatu: "15mm, please".

Sekret niebieskiego nieba

Jeśli trzeci tydzień z rzędu jest niebieskie niebo i AQI 20-80 w Szanghaju, to wiedz, ze coś się dzieje...



4-5 września odbędzie się w niedalekim Hangzhou szczyt G20, wobec tego kazano zamknąć najbardziej dymiące fabryki w okolicy.

Po szczycie wszystko pewnie ruszy ze zdwojoną siłą, więc mąż już teraz zrobił research air-purifier'ów, bo może być problem z podażą jak przyjdzie co do czego. Jeden mój kolega z pracy mówił, że już raz zabrakło masek na twarz w całej prowincji. To był moment kiedy jakoś nie było wiatru przez parę dni w Szanghaju i powietrze było czarne nawet w klimatyzowanym hotelu 5*.

Wracając do air-purifier'ów, Szwajcarzy zrobili maszynę, która w 12 minut robi Ci w domu powietrze pachnące białostocczyzną. AQI 20, nie więcej. Jak dodać jedzenie organiczne, które masowo zamawiamy do domu, to jeszcze zdrowsi z tego Szanghaju wrócimy.

wtorek, 16 sierpnia 2016

Spotkanie Polaków

W każdy drugi piątek miesiąca odbywa się nieformalne spotkanie Polaków w Szanghaju. Konsulat pisze o tym elegancko na stronie, więc od razu się wkręciliśmy.

Było przesympatycznie, ale oczywiście spotkanie w iście polskim stylu, czyli festiwal narzekania i czarno-widzenia. Najbardziej wszyscy narzekali na jakość powietrza, choć odpalali papierosa od papierosa;)

Pierwsze pytanie jakie padało to "czy macie już VPNa?". Jest to faktycznie coś bardziej potrzebnego niż tlen. Jak odpalasz komputer i nie działa Ci Google Search, Google Maps, Google Drive, Google Translate, Youtube, Facebook, Instagram, to zaczynają Ci drżeć ręce.
Rozpoczynasz ekwilibrystykę z Baidu, ale po pięciu minutach chcesz wyrzucić komputer przez okno. No nie da się!

Nigdy do mnie to nie dotarło tak dosadnie. Zawsze przyjeżdżałam sobie tutaj na biznes tripa z koreańskim telefonem służbowym; no może LTE nie łapało, ale 3G śmigało i FB regularnie był grany.

Na spotkaniu Polaków dostaliśmy też sporo rad na co zwracać uwagę przy wyborze docelowego mieszkania: grzejniki i solidne, podwójne okna. Fakt, w 30 stopniowym upale nie zwraca się na takie rzeczy uwagi, a zimy w Szanghaju potrafią być przeszywająco zimne.

O szukaniu mieszkania będzie osobny post niebawem - stay tuned!

Badania lekarskie do wizy

Procedura wizowa jest dość skomplikowana w Chinach. Jednym z wielu wymogów jest wykonanie badań lekarskich. Umówiono nas na godz. 14.00 i... kazano przyjść na czczo.
Dzień zaczęliśmy specjalnie o 12, żeby jakoś dotrwać, ale i tak nie wytrzymałam i przed badaniem zjadłam suszoną morelę. Mam nadzieję, że z cukrzycą przyjmują do Chin.

Badania wyglądały następująco: najpierw pani recepcjonistka wypełniała plik papierów, potem pani w stroju policjantki przeglądała wypełnione kwity, a potem pani pielęgniarka kazała nam wejść na wagę w butach i ubraniu, a następnie kazała przebrać się w białe szlafroczki. I się zaczęło:
- Pokój 101: pani mierzy ciśnienie i osłuchuje
- Pokój 102: pani robi EKG serca. Zajęło jej to tyle, że pewnie zdążyła tylko zanotować "serce, sztuk 1, bije"
- Pokój 103: pani robi USG jamy brzucha. Ledwo zdążyłam się położyć, a już musiałam wstawać. Nie wiem, co tam pani zdążyła zobaczyć; chyba celem było tylko potwierdzenie, czy mam obie nerki i całą wątrobę
- Pokój 104: pani okulistka; każe przeczytać parę kolorowych bohomazów i rozróżnić między "w", "m", "n", "e" i "3" na świecącej tablicy. Wzrok mam dobry, ale w pewnym momencie już zgłupiałam w którą stronę się E pisze...
- Pokój 105: pobieranie krwi. W sumie normalka, oprócz tego, ze w gabinecie suszyły się fartuszki lekarskie

Cały proces zajął może 10 minut. Po każdym badaniu następowała komenda "Go to the room XYZ" i głośne "Neeeeext!"

Nie pierdolą się generalnie w chińskiej służbie zdrowia. Ostatnio Chinka z pracy się rozchorowała i poszła do chińskiego szpitala. Zwijała się z bólu, ale nikt się nią specjalnie nie przejmował. Powiedziała, że nigdy w życiu nie pójdzie więcej do chińskiego szpitala publicznego.

Przeglądaliśmy ostatnio fora internetowe w celu znalezienia dobrej kliniki dla ekspatów, to natrafiliśmy na opinię, że od chińskich lekarzy ze szpitali publicznych bije blask kompetencji. Mają po prostu tyle case'ów dziennie, ze siłą statystyki trafiają na wszystkie rzadkie choróbska i wiedzą jak je rozpoznać i leczyć. Trzeba tylko dożyć do spotkania z nimi, stojąc parę godzin na jednej nodze w kolejce w ciasnym, obskurnym korytarzu. Jeden nowo-napotkany kolega, Polak mieszkający w Szanghaju, powiedział nam, że jak poszedł z samego rana z małą córeczką do pediatry, to dostał numerek czterysta-coś.

Póki co wybieramy komfort ponad kompetencję. Ekspatów też sporo w tym Szanghaju, może zdążyli się nauczyć;) A nasza klinika wygląda tak:

Wracamy do gry!

Po miesięcznym tournee po Europie cyrk wraca do Azji i to z pasażerem na gapę^^
Szanghaj przywitał nas pięknym niebieskim niebem i AQI 20.

Tak już jest od tygodnia i nie chce być inaczej. Na przekór wszystkim czarnowidzom i złym wróżkom.

Jest pewna prawidłowość wśród nauczycieli angielskiego przyjeżdżających do Polski. Ci, którzy przylatują na semestr jesienny, wyjeżdżają po połowie roku; ci którzy zaczynają od semestru letniego zostają na lata.Coś czuję, że z nami w Szanghaju będzie podobnie. Co prawda nie chodzą tutaj piękne blondynki z dekoltami i spódniczkami, ale mężowi i tak się podoba. Ja już też zapomniałam jak okrutna potrafi być zima w Szanghaju (plus jak mam Filipiny oddalone o 3h lotu to każdą zimę zniosę)

Ale nie spodziewajcie się samych słodko-pierdzących wpisów. Będzie precyzyjna vivi-sekcja otaczającej mnie rzeczywistości, cięta pilniczkiem do paznokci, pękniętym lusterkiem, co tam akurat znajdę w torebce...