wtorek, 30 maja 2017

Szczepienia

Mateusz mnie pinguje, ze nie ma postów, to coś napisze, niech mu będzie:)

Paradoksalnie, jak na blogu nic sie nie dzieje, to dlatego, ze u nas dzieje się aż za dużo. W ciągu ostatnich 2 miesięcy byliśmy juz w Japonii, Polsce i drugi raz w Japonii. Jak na posiadacza złotej karty w Sky Team i Star Alliance, to nie brzmi to jak jaki wyczyn, gdyby nie fakt, że wszędzie towarzyszyła nam nasza teraz już 4-miesięczna latorośl. 

W Szanghaju świeżo upieczeni rodzice-ekspaci nie dyskutują czy można latać z takimi małymi szkrabami. Wszyscy latają, bo... w Chinach aktualnie brakuje kilku podstawowych szczepionek dla dzieci.

Na grupach WeChat'owych młodych mam-ekspatek są dyskusje jak za komuny, gdzie rzucili jaka szczepionkę oraz przechwałki, która dostała jakąś dawkę spod lady. Te bez znajomości w szanghajskich szpitalach wymieniają się informacjami gdzie najlepiej polecieć zaszczepić dziecko.

Najpopularniejszy jest Hong Kong (byliśmy), potem chyba Seul (po moim trupie). My zdecydowaliśmy się na Japonię, bo szczepienie wypadało akurat na przełom marca i kwietnia, czyli kwitnienie wiśni na Kyushu;) No co no, szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko!

Ustaliliśmy już plan całej podróży: 1 noc w Fukuoce, 3 noce w Kurokawa Onsen i 3 w Yunohira Onsen (koło Yufuin - takiego japońskiego Zakopanego). Proszsz, oto mapka poglądowa:


















Jak już klepnęliśmy wszystkie loty, hotele, ryokany to zaczęliśmy się interesować gdzie w tej Fukuoce zaczepić dziecko (rodzice roku!) Znalazłam jedną klinikę międzynarodową, zakres usług od A do N, dzwonię! Odbiera pani, aha, aha, dobrze, dobrze, tylko proszę nam wysłać fax o jaką szczepionkę dokładnie chodzi. A można mailem? Nie można.

Mój mąż zaczął szukać appki do wysyłania faxów z iPhone'a, ale po 5 minutach się poddaliśmy i zaczęliśmy szukać jakiegoś zwykłego japońskiego szpitala, niekoniecznie dla pacjentów z zagranicy. Zadzwoniłam, po moim "do you speak English" nastąpiło "chotto matte" i przełączono mnie do pana władającego piękną angielszczyzną. Po telefonie pan wysłał mi pięknego maila potwierdzającego umówienie wizyty; tak japońskiego, że aż Wam zacytuję jego początek:
"Thank you very much for your call and email on dated 01 March,2017.I am writing you on behalf of Fukuoka Kinen Hospital. "
W mailu napisał dokładne nazwy zamówionych szczepionek, ceny, potencjalne skutki uboczne, przypomniał jakie dokumenty mam mieć przy sobie i załączył również mapkę dojazdu. Profeska to mało powiedziane!

Wyjazd z jednego azjatyckiego kraju do drugiego azjatyckiego kraju, żeby zaszczepić niespełna 3-miesięczne dziecko jest pewnym wyjściem ze strefy komfortu, ale po tym mailu już byłam spokojna.
Wyobrażałam sobie, że szpital będzie tak nowoczesny i czysty jak w Korei, a dodatkowo lekarze będą mówić po angielsku. Tymczasem na miejscu okazało się, że szpital może i czysty, ale już trochę stary... a lekarze nie mówią po angielsku; tylko jeden pan w recepcji i jedna pielęgniarka mówią po angielsku i to oni towarzyszyli nam prawie cały czas.

Dział pediatrii umiejscowiono obok działu urologii. Przez dobre 2h, kiedy tam byliśmy przewinęło się może jeszcze jedno dziecko, tymczasem do urologii kolejka na kilka rzędów krzeseł. Same 100-letnie dziadki. To coś mówi o społeczeństwie japońskim i bynajmniej nie to, że dzieci tam nie chorują...

Jak już wypełniliśmy wszystkie japońskie origami (o panie, ile papierologii!) to zaproszono nas do gabinetu, który wyglądał jak magazyn przestarzałych maszyn tortur. Nie było żadnego łóżka, żeby położyć dziecko do szczepienia. Posiłkowaliśmy się stołem, a la ławka szkolna... Pan pediatra nie znał ani pół słowa po angielsku. Wszystko tłumaczyła pani pielęgniarka, która zanim weszliśmy do gabinetu była bardzo kompetentną, pewną siebie osobą, ale już przy doktorze (znacznie młodszym od niej, nota bene) grała rolę niedoświadczonej, niepewnej siebie istotki, która nic nie wie o medycynie i w pełni zdaje się na pana doktora. Japonia...

Po szczepieniu pytam czy mogę zabrać opakowania po szczepionkach, żeby kolejne dawki wziąć od tego samego producenta, to pani mi mówi, że nie ma potrzeby, bo ona już wkleiła nam do książeczki szczepień takie naklejki z nazwą szczepionki i producenta. Ja patrzę, a tam Pfizer i Glaxo w katakanie:)