poniedziałek, 31 marca 2014

Laptop

Jest jedna zaleta bycia zatrudnionym przez azjatycką firmę. Gadżety technologiczne!

Dziś dostałam maila z pytaniem, czy łaskawie mogłabym się zgodzić na ultra-nowy, super-cienki, ekstra-lekki i w ogóle laptop LG Gram, a jeśli tak to jaki kolor: biały, różowy czy niebieski...

Jak bardzo nie-profesjonalne w skali od 1 do 10 byłoby poproszenie o różowy?:)

sobota, 29 marca 2014

Kwitnąca wiśnia

No jednak z tym kwitnieniem wiśni w Japonii to nie jest ściema...
Kwitnie i pachnie i wszyscy się tym podniecają jak co najmniej Walentynkami w Korei.
Każdy Japończyk śledzi front kwitnienia wiśni - zaczynający się na Okinawie w lutym a kończący się na Hokkaido w kwietniu. Na Tokio pada na przełomie marca i kwietnia i trwa jakiś tydzień. I my właśnie w ten tydzień jesteśmy tutaj - przypadek? Tak:)



I to jest ten jeden tydzień w roku, kiedy porządni, kulturalni Japończycy piją tanie wino w parkach jak studenci na Polach Mokotowskich. Jedna wielka impreza open-air!

Metro w Tokio

Mogłoby się wydawać, że tylko w Chinach jest nadzatrudnienie. W Japonii okazuje się, że też jest - zwłaszcza w metrze. Oprócz pana motorniczego, jest na każdej stacji pan peronowy a do tego w ostatnim wagonie pociągu siedzi pan pilnujący... no właśnie... czego? Wygląda on mniej więcej tak:


Ma białe rękawiczki, czasem wychodzi na peron, świeci latareczką, wykonuje różne gesty a la stewardessa. A jak pociąg rusza to on wystaje i patrzy...

Arigatooooo godzajmaaaaaasssssss!

To, że kelner się kłania w pas 5 razy jak wychodzisz z knajpy to jeszcze spoko. Ale jak kucharz drze japę za Tobą z kuchni "Arigato godzajmaaaaas" to już zaczyna być freaky. Ale bawi nas to za każdym razem:)

środa, 26 marca 2014

Zielona czekolada

Żeby nie było, że nie było:

  

Blowfish

Wczoraj weszliśmy z mężem do losowej knajpy na kolację. Knajpa okazała się specjalizować w jednej rybie tzw. „blowfish”, która wygląda mniej więcej tak:

 
Ryba, jak ryba, opierdoliliśmy bez specjalnej egzaltacji.

Dzisiaj koledzy z pracy mi powiedzieli, że niektóre części tej ryby są śmiertelnie trujące i tylko restauracje z państwową licencją mogą ją podawać. Właśnie przeczytałam w internetach, że trucizna z tej ryby jest 12 razy mocniejsza niż cyjanek i nie ma znanej odtrutki.

Czasem lepiej nie wiedzieć co się je:)

Fryzjer

Dzisiaj mój japoński kolega z pracy zapytał mnie gdzie będę obcinać włosy: w Japonii, Korei czy Chinach…
Podkreślam: kolega, nie koleżanka. Sama wcześniej nie zadałam sobie tego fundamentalnego pytania wagi państwowej…

No nic, trzeba będzie zaryzykować – włosy nie zęby, teoretycznie powinny odrosnąć jakby co…
Tymczasem przezornie zabukuję sobie wizytę u mojego fryzjera w Warszawie na czas mojego powrotu na Wielkanoc.

wtorek, 25 marca 2014

Spożywczy

Wchodzenie do zwykłego spożywczego w Japonii sprawia mi ogromną przyjemność. Z wielką ciekawością oglądam różne chrupki, czekoladki i napoje i zastanawiam się kto normalny mógł wpaść na pomysł robienia zielonej czekolady albo słodkich chipsów. Nie wspomnę już o zylionie rzeczy, których przeznaczenia nie znam i boję się poznać. Oczywiście angielskie tłumaczenie pojawia się bardzo rzadko, a jeśli już to w stylu "Chocolate melty kiss".

No ale pojawiają się też perełki jak ta:


To się nazywa eksport przez duże E! Skład przetłumaczony na japoński jak się patrzy!

poniedziałek, 24 marca 2014

I love my boss:)

No więc do cyrku obwoźnego dołączyła jeszcze jedna osoba - mój mąż. Long story, ale zaczęło się mniej więcej od takiej wymiany z moim nowym szefem (jednym z dwóch, jak nie trzech...):

- Na ile przyjechałaś teraz?
- Na miesiąc.
- Dlaczego na tak krótko?
- Zapłać za bilet mojego męża to zostanę na drugi miesiąc...

No i tak mój mąż w sobotę przyjechał do Seulu, a od niedzieli jesteśmy już w Tokio. Posiedzimy tu tydzień, a potem na zad do Seulu na kolejny tydzień. (No mówiłam przecież, że cyrk obwoźny!) I dobrze, mieszkanie w Seulu samo się nie znajdzie!

piątek, 21 marca 2014

Wiek

Musi być post o wieku. Wiek w Korei to jest istny fundament każdej relacji. Pierwsze pytanie jakie Koreańczyk zadaje to "Ile masz lat?" (Btw, drugie pytanie to "Ile jesteś w stanie wypić?":))

Pouczono mnie ostatnio, że do koleżanki rok starszej powinnam się zwracać <imię> +"eonni", czyli coś w stylu "starsza siostro". A do koleżanki rok młodszej już nic nie trzeba dodawać, bo przecież jest młodsza i nie należy jej się taki szacunek. Stąd pytanie o wiek pojawia się na samym początku, żeby wiedzieć jak się do kogoś zwracać. Ale ale, to tylko wierzchołek całej góry lodowej...

Firma wdraża system rocznej oceny performance'u pracowników. To jest najbardziej hot topic przy porannej kawie. Wszyscy pracownicy są przeciwni. Nikt nie może zrozumieć po co wprowadzać nowe, jak stare jest dobre. A stare polega na tym, że pensja rośnie z wiekiem. Kropka. Niezależnie od performance'u, kompetencji itd. A najlepsze jest to, że tę zasadę popierają i starzy i młodzi.

100% Korei w Korei.  

Starszy ma zawsze rację

Robiłam towarzystwu szkolenie z modelowania ryzyka. 3 juniorów i 3 seniorów. Jedna seniorka nie przyszła - przecież jest seniorką!

Dzisiaj miała prezentować przed całym zespołem wyniki swojego modelu. A tu przedział ufności jak stąd do Krakowa (a jestem w Seulu - przyp. red.:)), nic się nie trzyma kupy i w ogóle zabrała się za ten model od dupy strony. Myślę sobie "OK, przekujmy to w pedagogiczny przykład jak nie powinno się robić". Pytam najbardziej łebską juniorkę o opinię, a ta mówi "Ja się zgadzam z koleżanką. Też bym tak zrobiła". Przekonanie, że starszy ma rację ewidentnie przyćmiewa logiczne myślenie (albo odwagę...)

Sytuacja patowa - zaproponowałam więc szybkie przejście do przeglądania modeli juniorów (które nota bene solidnie deklasowały model seniorki). Po całym spotkaniu, już offline, dałam feedback seniorce co ja myślę o tym jej modelu. Trochę był to elektrowstrząs dla niej, ale  na koniec bardzo podziękowała mi, że nie drążyłam jej błędów przed grupą. Nie straciła "twarzy"...



Szewc biurowy

Scenka rodzajowa nr 753:

Wchodzi pan umorusany w smarze na nasz open space z damskimi szpilkami w ręku i pyta czyje one.

Okazuje się, że mamy szewca w budynku z dostawą do biurka:)

środa, 19 marca 2014

Jeśli szef to bóg, to szef szefa to kto?

Scenka rodzajowa nr 587:

Zmieniamy salę konferencyjną. Za godzinę ma do nas dołączyć szef departamentu, czyli szef szefa zespołu, z którym pracuję. Proszę dziewczynkę, która była akurat zalogowana na salowym komputerze, żeby wysłała krótkiego maila do szefa szefa z info o zmianie sali.

Dziewczynka najpierw oddała klawiaturę koledze. Jak kolega się zaśmiał jej w twarz, że ten e-mail i tak wyjdzie z jej konta, to przerażona wzięła klawiaturę z powrotem. Ręce jej się trzęsły...

No i zaczęło się 10-minutowe cyzelowanie maila do szefa szefa o głupiej zmianie sali. Ultra-formalnie, z "Dear", "Please", "Thank you", "Best regards", no i oczywiście z szefem w kopii.

Naprawdę przecierałam oczy i się szczypałam po rękach czy to aby na pewno dzieje się naprawdę...
 A tak btw szef szefa jest expatem i jest mega wyluzowany.

poniedziałek, 17 marca 2014

Jet ski

W Warszawie motocykliści robią ustawki na wspólne latanie po mieście. W Seulu chłopaki robią ustawki na wspólne latanie po rzece. Wchodzę w to!


niedziela, 16 marca 2014

Przez żołądek do serca

Najbardziej lubię zwiedzać żołądkiem. W ten weekend obskoczyłam 2 targi z jedzeniem - nareszcie zaczyna mi się to miasto podobać!

Targ Gwangjang - pod lichą wiatą gdzieś na niedalekiej północy Seulu jest sobie zylion stoisk z żarciem wszelkiej maści, głównie koreańskimi wariacjami na temat kimchi (czyli rzymskiej sałaty w ostrym, czerwonym sosie) Na lunch podano mi kimchi na przystawkę i zupę z pierożkami wypełnionymi kimchi. Na śniadanie w hotelu też miałam kimchi. To przestaje być zabawne...

Oprócz kimchi typową koreańską potrawą jest takie trio:
- kaszanko-wątróbko-flaczki
- maki z przeglądem co kucharz miał pod ręką
- glutowaty, gruby makaron bez smaku z ultra-ostrym czerwonym sosem





A to już targ Noryangjin - w industrialnej hali, w szemranej okolicy jest kolejny zylion stoisk, tym razem z rybami i owocami morza.Kraby, homary, krewety w rozmiarze w XXL i cenie XXS. Ostrygi w cenie 1,5zł za sztukę. Do tego płaszczki, wielkie tuńczyki i żyjące ośmiornice (z podkreśleniem na "żyjące" - kolejny przysmak Koreańczyków). Zakupy można od razu dać do ugotowania oraz skonsumować w jednej z obskurnych knajpek na drugim piętrze hali, popijając słabym piwem. Haute cuisine po koreańsku.
 




A takie widoki na deser po rybkach. Trochę jak Warszawa Wschodnia:)

Msza gospel


To nie jest parlament koreański ani opera narodowa. To jest niepozorna kapliczka gospel, która pomieści do 15.000 osób. W chórze śpiewa bagatelka 150 osób.

Weszłam zrobić parę fotek i się zmyć, ale przy wejściu dostałam osobistego przewodnika, który zaprowadził mnie do specjalnej loży dla cudzoziemców. Tam wręczono mi słuchawy do słuchania tłumaczenia symultanicznego mszy. Na wielkich telebimach zoom na pastora i dla odmiany co parę chwil na niektóre parafianki (including me:))

sobota, 15 marca 2014

Seul tradycyjny









Tak, też uważam, że wszystkie te tradycyjne koreańskie domki wyglądają identiko i nie ma czym się ekscytować:P

piątek, 14 marca 2014

Piątek!

Piątek weekendu początek! I to bardzo wyczekiwanego. Tydzień pracy z Koreańczykami to jak dwa tygodnie z jakimkolwiek innym narodem. Dokładnie dwa.

Każde 10 minut dyskusji po angielsku musi być grupowo przetrawione po koreańsku przez kolejne 10 minut. Żeby była jasność: wszyscy mówią po angielsku, gorzej lub jeszcze gorzej, ale mówią. Więc nie chodzi tu do końca o samo przełożenie z jednego języka na drugi.

Jest jakiś fenomen "grupy" w Korei. Zapraszam na spotkanie 1 osobę, przychodzi 7. Podczas dyskusji są zawsze max. dwie opinie, niezależnie od liczby uczestników: moja opinia i opinia grupy. Opinia grupy to zazwyczaj opinia szefa grupy. 

Jak szef grupy pracuje po godzinach, to grupa też zostaje, bo nie można przecież wyjść przed szefem, nawet jak nie ma się nic do roboty. Ten chory system wspierany jest dodatkowo przez finansowanie kolacji przez firmę jak zostaje się po godzinach. Zawsze myślałam, że jest taki magiczny moment w życiu każdego człowieka, zwany obroną pracy magisterskiej, kiedy darmowe jedzenie przestaje być skutecznym motywatorem do pracy. Najwyraźniej nie w Korei. Coś jednak jest z tą "miską ryżu"...

No, ale żeby te plusy ujemne nie przesłoniły nam plusów dodatnich: na piwo po pracy idzie zawsze cała grupa, nie ma, że "dziś mam pilates" albo "jutro muszę wcześnie wstać". I szef grupy stawia:)

White Day

Dokładnie miesiąc temu były Walentynki. Cały świat ignoruje ten prozaiczny fakt, ale nie Koreańczycy. Koreańczycy kochają Walentynki do tego stopnia, że świętują ich miesięcznicę i  dwu-miesięcznicę.


Dzisiaj jest tzw. White Day, kiedy to panowie obdarowują panie czekoladkami (podczas gdy w Walentynki jest na odwrót). A za miesiąc jest tzw. Black Day dedykowany singlom.

Może i jest to przerażające, ale czekoladki były bardzo dobre :)))

czwartek, 13 marca 2014

Truskawki!

Jednak ta moja dzielnica Myong-dong nie jest taka mroczna. Trzeba tylko wychodzić z pracy jak biały człowiek przed 19.

Okazuje się, że jedna cicho-ciemna uliczka obok mojego hotelu tętni życiem niczym Bazar Różyckiego. Sprzedają tu wszystko: od skarpetek z podobizną Psy (wykonawca Gangnam-style, jakby ktoś już zdążył zapomnieć...) po suszone ośmiornice i smażony chrzan.


No i wysyp stoisk z truskawkami. Chyba sezon się zaczął - naprawdę nie wiem według jakiego kalendarza oni żyją, ale truskawki w zimie mają pyszne!

środa, 12 marca 2014

Taxi!

Taksówki w Seulu są śmiesznie tanie (zwłaszcza jak są opłacane przez firmę:))

Za cenę biletu do kina można przeżyć autentyczny rajd przez miasto niczym w filmie "Taxi". Muszę upgradować swoją polisę na życie...

W ogóle trzeba przyznać, że ruch drogowy w Seulu jest całkiem płynny nawet w godzinach szczytu. Cztery pasy w jedną stronę to standard. Jak doliczyć permanentne mijanki na czwartego to można powiedzieć, że jest nawet 8 pasów:)

No i tak oglądam sobie ten Seul z perspektywy taksówki - przypomina trochę Bytom, tyle, że 100 razy większy. Szare budynki bez polotu okraszone tandetnymi neonami. Wszędzie.

Aby do weekendu!

Seul

Cyrk zajechał do Seulu.

O Seulu słyszałam wiele opinii w stylu "miasto, które nie zasypia nigdy". Zasypia i to snem kamiennym tuż po dobranocce. Przynajmniej dzielnica Myong-dong, w której aktualnie mieszkam i która miała być tą najbardziej Madrid-style. Neony gasną ok. 21-22, a po 22 robi się już trochę scary - mało ludzi, a już ktoś przechodzi to takim zygzakiem, że zastanawiasz się skąd taki silny wiatr:)

Dziś w pracy mi powiedzieli, że o godz. 22 leci popularna koreańska opera mydlana. To może wiele tłumaczyć...:)
  

Jest mrocznie... Aby do weekendu!

wtorek, 11 marca 2014

Asakusa

Asakusa - dzielnica w Tokio, z której nie wychodzę w dni robocze. Trochę turystyczna, w ogóle nie-biznesowa, trochę prowincjonalna. Niska zabudowa, dużo małych knajpek. Jak nie Tokio.

Między wesołym miasteczkiem a 6-piętrowym budynkiem dedykowanym tylko imprezom karaoke jest świątynia przyciągająca tłum zarówno turystów jak i Tokijczyków. W niedzielę jest istny pokaz mody - Tokijczycy ubierają się w swoje tradycyjne fatałaszki - panie pomykają w białych skarach do japonek i kimonach. Oczywiście torebka Louis Vuitton to totalny must-have.


(No nie mów mi, ze nie widzisz świątyni... to czerwone po lewej. A ten szpikulec to Sky Tree - wyzwanie rzucone wieży Eiffla)






Babski wieczór

Marzena jest po warszawskiej japonistyce, mieszka w Tokio i uczy się jak uczyć ludzi japońskiego. Jutro mamy drugą lekcję :) Da się? Da się. I bardzo dobrze, że nie-native! Japończyk nie zdaje sobie totalnie sprawy z trudności, jakie napotyka "gaijin" przy nauce japońskiego.

Spotkałyśmy się na zapoznawczą kawę w Shibuya w sobotę. Popołudniowa kawa ewoluowała w wieczorne piwo z dwiema koleżankami Marzeny. Boże, jak mi brakowało tych babskich rozmów o kosmetykach po całym tygodniu gadania o bazach danych z panami Japończykami!

Wnioski: Shiseido w Japonii jest jak Ziaja w Polsce. Tylko trzeba iść do apteki, a nie do fancy sklepu dla gaijinów. Skarpetki do peelingu stóp zasługują na Nobla. Skarpeto-rajstopy wyszczuplająco-relaksujące są zdecydowanie warte uwagi.

Next step: zrobić research w kosmetykach japońskich i koreańskich. Problem w tym, że próbka do researchu staje się dość mała, jak odrzuci się populację kosmetyków wybielających.

Gdy widzę słodycze...



Na tym zdjęciu mogłoby się wydawać, że widzimy kawałek ciasta czekoladowego z masą truskawkową i czarkę z herbatką jaśminową.

Otóż ciasto jest z słodkawej czerwonej fasoli, a masa jest z jakiegoś gluta o smaku wody użytej do umycia wiśni. A w czarce jest słona woda z kawałkiem glona.

Pysznie!

Marunouchi

W sobotnie południe moje wyrzuty sumienia, że cały czas siedzę w dzielnicy Asakusa z małymi przerwami na Shibuyę, wyprowadziły mnie na spacer do centrum.

O 13 ruszał bezpłatny spacer z przewodnikiem po ogrodach cesarskich w Marunouchi, ale oczywiście przyszłam o czasie hiszpańskim i już nikogo nie było. Jacyś mało rock'n'roll'owi Ci japończycy. No nic, ich strata! Poszłam sama. Siostra narzeka, że za mało fotek na blogu, to wrzucam:






Bez szału te ogrody, więc poszłam na shopping:) Japończycy mają absolutnego bzika na punkcie Francji. Od kosmetyków przez torebki na jedzeniu kończąc. Widziałam sklep z francuskim masłem z solą morską Echire, francuskimi herbatami Mariage Freres i oczywiście z najlepszymi paryskimi makaronikami Pierre Herme. Rafuś by tu nie zginął:)

Japoński

W sierpniu zeszłego roku szukałam nauczyciela hiszpańskiego w Madrycie. Podkreślam: w sierpniu. W sierpniu to Hiszpan leży na plaży, a nie pracuje. Kryzys kryzysem, ale plaża plażą. W dodatku życzyłam sobie mieć lekcje codziennie o 7.30 rano, co zawężało grupę potencjalnych zainteresowanych korepetytorów z zera do jeszcze mniejszego zera. No, ale na początku września odezwała się do mnie jedna osoba. I to był strzał w dziesiątkę. Anabel była absolutnie najlepsza. W pół roku zamawiałam piwo w Madrycie piękną kastylyjszczyzną!

Po tym, jak w Tokio poprosiłam o "bill" a dostałam "beer", postanowiłam się wziąć za japoński w trybie natychmiastowym. Długi czas nikogo nie mogłam znaleźć. Wymagania jeszcze większe: część lekcji przez skype, cześć face-to-face kiedy jestem w Tokio, też codziennie i też bladym świtem. W końcu odezwał się do mnie jeden człowiek. Byłam przekonana, że znowu będzie strzał w dziesiątkę jak z Anabel, a tu dupa. Na pierwszej lekcji nie nauczył mnie absolutnie nic a nic, a jak zapytałam go o wytłumaczenie jakiejś konstrukcji gramatycznej, to mamrotał coś do siebie po japońsku. Miał jeszcze chyba dysgrafię, bo znaki japońskie w jego wykonaniu wyglądały jak recepta lekarska. Lekcję zakończyłam teatralnym "zadzwonimy do Pana"...

Potem odpisał mi jeszcze jakiś inny Japończyk, że aktualnie siedzi w Meksyku, ale jak bardzo chce to może mi udzielić lekcji przez skype. Mhm, tak, jasne.

piątek, 7 marca 2014

Lam

Z uwagi na specyfikę mojej pracy, na codzień przebywam z osobami, jakby to powiedzieć..., mało rozrywkowymi. Profil typu "To ja się zamknę w szafie i zrobię ten interesujący raport".

Wydawało mi się, że mój japoński team realizuje 200% normy w tej materii, ale jakże się pomyliłam! Jeden z chłopaczków na pytanie co lubi robić po pracy wypalił "pić alkohol!". Na początku myślałam, że to żart, ale dzisiaj powiedział, że nie może się doczekać wieczoru, żeby napić się piwa i sake i "lamu" ( patrz post o wymowie Japończyków). Że wczoraj nie pił, bo żonę w ciąży musiał zawieźć do szpitala, więc dzisiaj napije się podwójnie! I niech mi teraz mąż powie, że to ja jestem alkoholiczką:)

Sushi

Dziś byłam na lunchu z asystentką prezesa. Zaprowadziła mnie do mikro-knajpeczki w ciemnej uliczce zupełnie nie-wyglądającej, do której sama bym w życiu nie weszła. A w środku sceneria filmowa. 100-letni pan kroi rybkę na sushi, a zupkę miso roznosi jego 70-letnia córka. Obdrapane ściany, trochę ciemno, trochę brudno, ale w środku sami lokalsi. Siada się przy barze i sushi-master decyduje jakie nigiri dzisiaj zjesz. Oprócz klasyki takiej jak łosoś, tuńczyk, krewetka jadłam zylion pysznych świeżych rybek koloru białego, których nazw nie znam pewnie nawet po polsku, coś o smaku pomiędzy ślimakiem morskim a ośmiornicą oraz coś co żyje w środku takiej kulki z kolcami w morzu. Wybaczcie moją ignorancję względem nazw, ale japońskiego w tej materii jeszcze nie ogarniam. Pan sushi-master tak się zachwycił, że cudzoziemka odwiedziła jego cicho-ciemną knajpkę, że podarował mi na koniec gumkę do ścierania w kształcie nigiri z tuńczykiem. Dam Karolinie do jej kolekcji festyniarskich gadżetów:)

czwartek, 6 marca 2014

Fuji

Dzisiaj pierwszy raz zobaczyłam górę Fuji. Może nie jest to wydarzenie, które zatrzymuje obrót kuli ziemskiej, ale kontekst jest dość zabawny.

Jeszcze do wczoraj myślałam, że to jakaś ściema, że niby mam widok z hotelu na górę Fuji, bo przez dobre 7 dni jej nie widziałam. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie poszła się awanturować o to do recepcji. Tłumaczę Panu, że widok mnie nie satysfakcjonuje i oczekuję zmiany na drugą stronę, czyli na Sky Tree, najlepiej na jeszcze wyższym piętrze, a tak w ogóle to Executive Suite by mi się należał, skoro zostaję tu 10 dni. Pan Japończyk w popłochu zaczął sprawdzać czy ma wolne miejsca - nie miał. No to tłumaczę mu, że nie potrzeba nowego pokoju, tylko wystarczy zamienić mój pokój na pokój kogoś innego, kto jeszcze nie przyjechał. Dla pana recepcjonisty był to już istny rocket science. Odpuściłam. I dzisiaj sobie pogratulowałam tego. Jak nie ma mgły to widok pierwsza klasa!


(No nie mów mi, że nie widzisz... To białe, stożkowate na horyzoncie, za całym morzem wieżowców... ślepa kura...)

Ekstrapolując przypadek tego pojedynczego recepcjonisty na resztę narodu japońskiego stwierdzam, że jeszcze nie raz uderzę moją polską "kombinującą" głową w totalny mur trzymania się utartych ścieżek i reguł...

środa, 5 marca 2014

Przepraszanie i dziękowanie

Japończyk przeprasza za wszystko i wszędzie. Przeprasza jak wchodzi do windy i jak z niej wysiada. Jak odbiera telefon i jak odkłada słuchawkę. Jak podaje danie do stołu i jak zabiera pusty talerz.

Ale nie zapominajmy o dziękowaniu! Jak dostaję maila, w którymś ktoś mnie o czymś informuje, a potem dziękuje mi , że mógł mnie poinformować to już wymiękam. Istny szok kulturowy po spędzeniu pół roku w Hiszpanii, gdzie standardem były maile typu "Send me the file "XYZ.xls" now!".

Wymowa


Język japoński jest bardzo trudny w piśmie. Mają 3 różne „alfabety”: kanji, katakanę i hiraganę, które mogą stosować naprzemiennie w ramach nawet jednego zdania. Niemniej jednak dźwięków mają ociupinę mniej niż w tym naszym szeleszczącym polskim.W konsekwencji Japończycy ciężko sobie radzą z wymową niektórych dźwięków w angielskim. Weźmy na ten przykład literkę R, często wymawianą jak L. W restauracji prosisz o „bill” a dostajesz „beer” (true story!) Albo literkę C, wymawianą jak Ś. I tak komputer PC nazywany jest „piśi”, a polisa ubezpieczeniowa „poliśi.” Nie wiem czemu, ale bardzo mnie to bawi:)

Zdejmowanie butów


Wygląda na to, że muszę zrobić wkrótce mały remanent w kolekcji skarpetek. W każdej restauracji japońskiej z prawdziwego zdarzenia zdejmuje się buty i siada po turecku przy niskim stoliku. Tak, dokładnie tak jak na filmach. Tyle, że na filmach robią to samuraje i gejsze w tradycyjnych strojach w trakcie kwitnienia wiśni w Kyoto. A my jesteśmy w Tokio. I idziemy na kolację służbową. I widzisz jak szef szefa szefów pokornie zdejmuje buty i wierci się w siadzie po turecku w swoim szytym na miarę garniturze od Hermesa. A Ty 50% swojej uwagi poświęcasz na taki wybór pozycji siedzenia w spódnicy, aby nie pokazać majtek całemu światu.

Pinpoint punctual


Mówią, że czas to pieniądz. W Japonii czas to musi być cała góra pieniędzy! Nieformalne wyjście na piwo po pracy kończy się punktualnie o umówionej godzinie krótkim speechem organizatora i oklaskami reszty grupy. Spotkanie biznesowe od 15 do 16 trwa dokładnie do 16. Jedyny margines błędu to 59 sekund przed i po godz. 16.00.00 czasu atomowego. Kiedy ja wparowuje do biura o 9.01, cały zespół już siedzi grzecznie przy biureczkach z zaparzoną zieloną herbatką i od co najmniej minuty pracuje pełną parą. Oj, to będzie ciężka szkoła życia dla mnie i mojego hiszpańskiego postrzegania czasu:)