piątek, 30 października 2015

Company picnic

Kazda koreanska firma robi na jesieni piknik. Wyglada to tak, ze wyjezdza sie w piatek, wraca w sobote po poludniu. Tak, sobote - zarywasz weekend dla firmy. To jest cos, czego Europejczyk nie zrozumie i nigdy nie zaakceptuje, ale w Korei to jest nie tyle akceptowalne, co nawet pozadane!

Plan pikniku to:
- jakies korpo-prezentacje dla picu
- kolacja zakrapiana mocno soju
- karaoke do 3 w nocy
- spanie w jednym pokoju
- sniadanie o 6 rano
- wyprawa na hiking w gory na przetrzezwienie
- powrot do domu po godz. 13 w sobote

Ja tylko mysle, jak sie wymiksowac z tej przyjemnosci uzywajac mojej globalnej korpo-roli (w koncu piatek wieczor w Azji to piatek rano w Europie - doskonaly czas na wazna wideo-konferencje, ktorej nie moge przegapic!) Moj maz niestety nie ma takiego luksusu i musi jechac.

U meza w firmie w zeszlym roku tak sie popili, ze z 50 osob, tylko 8 dalo rade wstac rano i wejsc na szczyt gory. I uwaga.... prezes wyciagnal wniosek, ze ludziom nie zalezy, wiec w tym roku nie bedzie zadnej fancy lokalizacji typu wyspa Jeju (koreanskie Kanary), tylko jakies lasy (i to daleko, 5h autobusem od Seulu, zeby nie bylo znowu zbyt convenient...)

Absurd tygodnia

W konkursie "absurd tygodnia" wygrywa.... ambasada Chin w Korei.

Moje korpo sciagajac mnie do Korei zareklamowalo mnie, ze jestem jedna na milion sto i przyznano mi w Korei wize D8, ktora generalnie przyznaje sie zagraniczniakom w randze CEO. Z ta wiza moge na ten przyklad przechodzic przez imigracje na lotnisku like a rock star. Skanuje paszport, skanuje palec, daje sobie zrobic zdjecie i ide dalej. Nie musze stac w kolejkach do celnika po stempel w paszporcie (tak moi przyjaciele z Europy, zapomnialo sie jak to bylo przed UE, prawda?)

Do Chin procedura niestety nadal jak za krola cwieczka, ale i tak mam dobrze, bo po pierwsze, wszystko jest w stanie zalatwic za mnie agencja, po drugie jako Polka w Korei dostaje wize w 2 dni a Francuz w Korei dostaje wize do Chin w dwa tygodnie i w ogole musi sie mocno tlumaczyc (poznali sie na nich!)

Tym razem nie poszlo tak latwo, bo Chinczycy stwierdzili, ze skoro nie mam stempla w paszporcie, ze wjechalam do Korei, to znaczy, ze mnie tu nie ma. Wiec musze sie stawic osobiscie w ambasadzie. Digital po chinsku.

środa, 28 października 2015

Eko wege bio (aktualizacja!)

Ostatnio byli dwaj Hindusi na projekcie w Korei. Jeden ortodoksyjny wegetarianin, nie jedzący niczego co umarło (w zupełnym przeciwieństwie do naszego kolegi Szkota), a drugi wszystkożerny, włączając wołowinę...

Wybranie miejsca na lunch było dużym wyzwaniem, bo Koreańczycy są bardzo mięsożerni. Jak pytaliśmy co jest w menu bez mięsa, to pani kelnerka zazwyczaj nie rozumiała pytania i to nie tylko ze względu na moją mierną znajomość koreańskiego. 

Po dwóch tygodniach jedzenia tylko białego ryżu i kimchi nasz kolega wegetarianin dostał w ogóle jakiegoś schorzenia dziąseł i już nic nie mógł jeść biedak, choć będąc w Korei to w sumie niewielka strata dla podniebienia;)

Anyways, jak już jesteśmy w temacie wege, to ostatnio zainteresowałam się żywnością organiczną i znaleźliśmy parę opcji w naszym mega city bez targów z warzywami:
1) Dwa razy w miesiącu jest eko market na północy Seulu gdzie można kupic eko-warzywa, przetwory, miody, pieczywo i .... szynkę jak z Hali Mirowskiej
Szynkę wędzi jeden Kanadyjczyk na swoim rooftopie na północy Seulu, a niebawem otwiera sklep. Myślę, że może już zacząć wyrabiać kartę stałego klienta dla mojego męża...

2) Jest tez klika rolników spod Seulu, którzy robią raz w tygodniu paczki ze świeżymi produktami z pola. Koncept super, tylko paczkę wypełniają warzywami koreańskimi, z którymi nie wiemy co zrobić i nawet nie mamy jak sprawdzić przepisu, bo nie wiemy jak się nazywają (problemy pierwszego swiata na kontrakcie expackim mode on)

P.S. Dorzuciłam do sałatki parę zielonych liści, które nam wrzucili do paczki niespodzianki i zaczęłam strasznie kaszleć. Po czasie udało się zidentyfikować, że to były liście malwy o działaniu silnie odksztuszającym. Mąż słusznie mówił, że pochoruję się od tego zdrowego żywienia.

wtorek, 27 października 2015

Wybory

My już po!
Plakietka "Do okręgowej komisji wyborczej" wyglądała dość egzotycznie na środku ulicy w Seulu. Wchodzimy i kierują nas do góry po schodach. Pierwsze piętro, drugie piętro, trzecie piętro, już złapaliśmy sapkę i ja szepczę, trochę do siebie, trochę do męża: "jeszcze wyżej?!" Roześmialiśmy się momentalnie - to takie polskie - idziemy do ambasady dumnie wypełnić obywatelski obowiązek i od razu narzekanie! 

Zagłosowaliśmy elegancko, schodzimy zadowoleni, mijamy kolejną polską rodzinę na drugim piętrze i słyszymy przyciszony szept "jeszcze wyżej?!"
:)))

Parę fotek ze spaceru po głosowaniu - ambasada znajduje się przy głównej atrakcji turystycznej Seulu - pałacu Gyeongbokgung (taki tam domek koreański),

wtorek, 20 października 2015

Powrót z Wietnamu

Z Halong Bay do Seulu wracalismy 15h (door to door). Przy czym podroz z Halong Bay do Hanoi (<200km) trwala mniej wiecej tyle, co podroz z Hanoi do Seulu (2700km). Nie bylo to jednak nudna podroz, o nie!

Wsiadamy w łódkę z wyspy Cat Ba, oczywiście nie taką dla turystów, tylko taką dla zwykłych śmiertelników dojeżdżających do pracy w Hai Phong. Pan tankuje łódkę poprzez przylozenie gumowej rury do otworu w pokladzie. Cos jednak poszlo nie tak, bo nagle polala sie benzyna po calym pokladzie.

Zbledliśmy momentalnie, pan tankujący jednak się specjalnie nie przejął. Zakręcił wlew do baku paznokciem i dał znak kapitanowi, że można płynąć. Ahoj przygodo!

Jak już byliśmy na pełnym morzu, jeden z pasażerów usiadł centralnie nad kałużą benzyny i... wyjmuje papierosa... My natychmiast zaczynamy nasze kalambury -  pokazywanie hasła "Stary, jak odpalisz tego fajka, to wszyscy spłoniemy. Tak, Ty też!" a ten odpowiada nonszalancko "No problem, no problem" i go odpala. Ja rozkminiam jak wyskoczyć z łódki w razie pożaru, mąż obczaja lokalizację gaśnicy. Po czym obok pana siada jego kompan podróży i również odpala papierosa.

Tak, to są te chwile, kiedy termin "podróż bez fajerwerków" ma zabarwienie pozytywne.

Na ukojenie nerwów parę stop-klatek z pociagu z Hai Phong do Hanoi:


Po łódce i pociągu była jeszcze taksówka, samolot i taksówka w Seulu.
Mimo, ze narzekamy na te seulską bylejakość, to w porównaniu z Wietnamem jest to istna Ameryka.

Pozornie....

Faktycznie wszędzie porządne samochody, szerokie drogi i sygnalizacja świetlna, ale ta nasza seulska taksówka miała pochowane pasy bezpieczeństwa z tyłu a pan był łaskaw grzać 120 przez miasto. I czym to się różni od odpalania papierosa nad kałużą benzyny?

Jak starość, to tylko w Europie (o ile dożyjemy:P)

Vu

Vu zawiadywal nasza lodka podczas water deep solo. Wybieral trasy, asekurowal przy wejsciu z lodki na skale, dawal cenne taktyczne wskazowki, gdzie znalezc dobre chwyty itd. Do tego bardzo low profile.


Po muskulaturze widac ze wspinacz, wiec jak juz wszyscy mielismy dosyc wspianania, to ja go namowilam, czy nie chcialby sam sobie potrenowac. Troche pomigal sie, ale w koncu sie zdecydowal. Wydal polecenie kapitanowi i przymierza sie do wskoczenia na skale... boso! No to my, ze "nie, stary, wez, tutaj masz buty, moze rozmiar bedzie OK. I w ogole spodnie sobie zmoczysz jak spadniesz do wody, takze wez sie lepiej przebierz."  

Podziekowal za dobre rady i wskoczyl na skale tak jak stal. Na skale stal sie totalna malpa i na poziomej przewieszce maszerowal szybciej niz ja po podlodze. Jak sie zmeczyl, to zwisal trzymajac sie jedna noga na skale (taki relaks!)


I tak sobie lazil gora-dol, gora-dol przez dobre 15minut. Potem z gracja wskoczyl na lodke, na bialych spodniach ani kropli wody.

Okazalo sie, ze nasz pan instruktor jest w top 5 wspinaczy w Wietnamie, zaczal majac 18 lat, wiec dosc pozno a teraz ma 24. Slynie wlasnie z tego, ze wspina sie boso. 
CNN sie nim zainteresowal robiac reportaz o Halong Bay i niebawem maja wyemitowac krotki film na jego temat. Jednoczesnie chlopak jest ekstremalnie skromny i cichy. Kolejna wspaniala osoba spotkana na szlaku. Co za podroz!


P.S. A to byl nasz pan kapitan. Tak wychillowanego czlowieka to w zyciu nie widzialam. Odpalal papierosa od papierosa. Na tej lodce byla taka mysl techniczna - plastikowa butelka sluzyla jako chlodnica, a stary klapek jako izolacja. Anti-theft device wbudowany defaultowo w silnik - tylko nasz kapitan byl w stanie odpalic to cudo.

poniedziałek, 19 października 2015

Halong Bay


Poczatkowo Halong Bay mial byc wlaczony w trase majowa po Wietnamie, ale w koncu postanowilam z tego zrobic osobna wycieczke w najlepszym dla Halong Bay miesiacu wrzesniu. Wszystko przez Zosie, ktora raz wrzucila na facebooka film jak ludzie wspinaja sie po skalach w Halong Bay bez uprzezy i potem skacza do wody. Mowa o water deep solo - naszej nowej ulubionej dyscyplinie zaraz po surfingu, free divingu i jodze (no dobra, joga nie jest ulubiona dyspyplina mojego meza:P)



Jest jedna agencja w zatoce, ktora sie specjalizuje w organizowaniu water deep solo, oczywiscie prowadzona przez zagraniczniakow, jak wszystkie fajne atrakcje w dzikich krajach.


Wywiezli nas mala lodka na srodek Halong Bay (zwiedzanie zatoki w gratisie), wsadzili na wieksza lodke – nasz docelowy „hotel” na najblizsze 2 dni.  Powoli przyplywali kolejni uczestnicy imprezy i zaczelismy od lunchu. Przy losowo wybranym stoliku spotkalismy... Polke, ktora ujawnila sie dopiero po kilku minutach, wiec cale szczescie nie zdazylismy z mezem jej dupy obrobic;) Moja teoria o Polkach na krancach swiata sie sprawdza – dziewczyny do tanca i do rozanca! Od razu sie zakumplowalismy z Kasia i jej chlopakiem Rosjaninem wychowanym w UK  (oboje mieszkaja obecnie w Kuala Lumpur jakby ktos sie pytal;))

Po lunchu na lodzi podplynely dwie male lodzie, ktore mialy nas zabrac na water deep solo - jedna dla poczatkujacych, druga dla zaawansowanych. Oczywiscie wpakowalismy sie na te dla zaawansowanych z naszymi nowymi towarzyszami podrozy, mimo, ze nikt z nas nie probowal wczesniej water deep solo. Tak, to jest chyba to, co w ksiazkach nazywaja "slowianska dusza"^^ 

Podplywamy pod skale i nasz instruktor Vu (bedzie o nim osobny post) wypycha pierwszych "ochotnikow" na skale. Pierwsza trasa byla w miare prosta, wiec kazdy sie spinal preznie do gory, po czym odwracal sie i yyyyyy.... "nie skocze!". Fakt, z lodki wysokosc 15m wydaje sie byc bulka z maslem, podczas gdy jak stoisz na gorze to nie jest tak rozowo. Ci z lodki wolaja "Eee, skacz!" podczas gdy Ty sie powoli odmawiasz pacierz. Trzeba po prostu wziac gleboki oddeh, zamknac oczy, przypomniec sobie wszystkich brzydkich ludzi z pracy, z ktorymi nie masz ochoty sie zadawac i smialo dac krok do przodu. Po pierwszym skoku kazdy juz byl w miare zahartowany, plus nauczylismy sie ze warto popatrzec czasem w dol zanim sie wskoczy sprintem na te 15m.



Byo naprawde doskonale. Tylko Ty, skala, woda i polsko-ruska kompania na lodce robiaca zdjecia i smiejaca sie z Twojej pozycji zaby rozgniecianej na skale, podczas gdy Ty starasz sie zachowac gracje i fason walczac o przyczepnosc^^ 





Taki tam zachod slonca w oparach cienkiego wietnamskiego piwa z puszki z trzesacych sie rak - czyli wspinacz po godzinach.

W nocy kolejna atrakcja: swiecacy plankton! Niestety to zjawisko nie daje sie sfotografowac, wiec musicie uzyc wyobrazni: siedzimy sobie na pokladzie saczac piwko w swietle ksiezyca, wtem jedna Brytolka postanawia niczym nimfa wodna poplywac z planktonem anonsujac wszystkim z lodki, ze oto skacze i bedzie swiecic milionem planktonowych iskierek. Great, po czym zamiast zmyslowego plum bylo wielkie chlap! Nie wiem, czy to brzmi jak zabawna historia dla czytelnikow tego bloga, ale z Alexey'em prawie umarlismy ze smiechu;)

Noc na statku byla wyjatkowo przyjemna - spokojna woda, delikatna bryza, przyjemna temperatura. Wyglada na to, ze nikt nie zbudzil sie na wschod slonca, choc jedna Albanko-Wloszka w stringach wykolegowala wszystkich na pokladzie i wziela najlepsza miejscowke do spania, ze niby bedzie jako pierwsza wstawac i jak nie bedzie miala miejsca z brzegu, to pobudzi wszystkich migawka swojego aparatu. Ta...

Anyways, drugi dzien byl rownie wspanialy. Po sniadaniu byl SUP, czyli stand up paddle. Dryfowalismy sobie na deskach posrod skal Halong Bay. Niestety do takich rozrywek w Halong Bay trzeba miec zawsze przewodnika, bo latwo sie zgubic. Nasz przewodnik okazal sie byl kucharzem z Australii^^ W odroznieniu od mechanika z Mongolii, droge znal i sie nie zgubilismy:) Nawet pokazal nam pare cwiczen na rownowage, w tym stanie na glowie na desce. Nie spodziewal sie jednak, ze jego losowa kursantka trzasnie szpagat w pierwszym podejsciu. No co, no?!:P


Po poludniu byly kajaczki. Tym razem zaprowadzili nas w zupelnie nieodkryta czesc Halong Bay, gdzie wieksze statki nie moga wplywac. Przeciskalismy sie pod niskimi skalami i wypatrywalismy dzikich malp w pionowych dzunglach.   


To byly naprawde niesamowite 2 doby w Halong Bay, blisko natury, zero scamu i fajni ludzie dookola. Zosia zreszta mowila, ze od wspinaczy to nawet samochod uzywany mozna kupic bez obaw, a nawet mieszkanie wynajac. True story. Wracamy na scianke w Seulu!

środa, 14 października 2015

Cat Ba

Halong Bay to chyba jedna z bardziej obleganych atrakcji turystycznych w południowo-wschodniej Azji. I trudno się dziwić - miejsce magiczne (będzie osobny post). Przedsiębiorczy Wietnamczycy nie byli by sobą, gdyby tego nie wykorzystali. Scam zaczyna się już od lotniska, gdzie można wynająć transport za jakieś miliony monet.
Jak już się człowiek zbliży się do wybrzeża, to opanowuje go istna szarańcza scamujących Wietnamczyków. Po przeczytaniu miliona recenzji i blogów podróżniczych powstał plan: zaatakować Halong Bay od strony morza, z wyspy Cat Ba.

Z Hanoi na wyspę Cat Ba mieliśmy, proszę pana, bardzo dobre dołączenie: taksowka, pociąg, taksówka, prom, taksówka. Już w 4h byliśmy na miejscu. Ale warto bylo! Cat Ba jest bardzo zielona wyspa. Polowa to rezerwat przyrody, wiec bylo wyjatkowo czysto jak na Wietnam. Wygladalo to mniej wiecej tak:


A mieszkaliśmy niemal w środku tej głuszy w antycznym domu zaadaptowanym na hostel:

Bardzo urokliwie - pelna regeneracja po tłocznym i głośnym Hanoi.

niedziela, 11 października 2015

Foodism w Hanoi

Jadąc do Halong Bay, przystanek w Hanoi jest nieunikniony. Dlaczego jednak postanowiliśmy tam spędzić aż cały dzień, jeden z pięciu, mimo, że miasto już raz porządnie zwiedziliśmy? Po przejechaniu niemal całego Wietnamu w maju zgodnie stwierdziliśmy, że jedzenie było najlepsze właśnie w Hanoi. Zupka pho ze świeżymi ziołami, chrupiące nemy i mrożona kawka z jajkiem (!). Oczywiście wszystko spożywane w iście Hanoi style: na plastikowym taboreciku na środku chodnika, miedzy warsztatem motocyklowym a sklepem z podróbkami The North Face. Pysznie!