poniedziałek, 30 maja 2016

Zwolnienie lekarskie

Koleżanka z biura w Seulu, Brytyjka z pochodzenia ale na kontrakcie lokalnym, musi niebawem wziąć miesiąc wolnego na jakąś drobną operację chirurgiczną. No i teraz prowadzi dyskusję z HRami jak to załatwić.

No więc na wstępie koreańskie HRy jej zaproponowały, żeby wybrała cały urlop z 2016 i awansem z 2017. Na co ona zasugerowała, ze to nie jest jej widzimisię tylko operacja dla zdrowia i może przynieść kwit od lekarza. Na co oni stwierdzili, że jest tylko określona lista zachorowań, które pracodawca może uznać. No to ta poprosiła o tę listę. Na co pani z HR użyła argumentu, że lista jest bardzo długa. Koleżanka nadal prosi o tę listę...

Pani z HR już nie miała argumentów, więc wytoczyła broń największego kalibru (w swoim koreańskim mniemaniu) i powiedziała "bo będziesz musiała o tym porozmawiać z dyrektorem HR!". Na co ona się tylko uśmiechnęła i powiedziała, że OK. Pani z HR już totalnie wyprowadzona z równowagi zakończyła: "A może nawet i z CEO całej firmy!"

Nieźle...muszę zapamiętać, żeby straszyć niesubordynowanych koreańskich juniorów spotkaniami z szefami ich szefów.

Swoją drogą nie rozumiem dlaczego jest taki ból z przyznaniem urlopu zdrowotnego. Chyba po prostu coś takiego nie istnieje w Korei.

Pamiętam jak raz przy problemach z brzuchem poprosiłam lekarza o wypisanie zwolnienia z pracy na jeden dzień. Najpierw nie wiedzieli na całym oddziale co z tym zrobić, a potem dali mi kwit opisujący w bardzo drobnych szczegółach co w tym moim brzuchu było nie tak. Zasugerowałam jednak, żeby ograniczyli się do ogólnego "problemy żołądkowe". Jak potem przyniosłam ten kwit do HR, to deliberowali cały dzień co z tym zrobić. Oczywiście na końcu włączyli w to mojego szefa, który na tamten czas był bardzo zajętym szefem wszystkich szefów...

niedziela, 29 maja 2016

Prezenty ślubne

Mąż był ostatnio na lunchu z jednym koreańskim kolegą z pracy i zauważył, że ten ma nowy zegarek, wyglądający na 8k USD minimum. Skomplementował zegarek kolegi, a ten tylko gorzko westchnął i powiedział, że za podobną kwotę musiał kupić teściowej torebkę w prezencie.

I potem chodzą stare koreańskie ajumy w strojach górskich i z torebką Louis Vuitton.

W Korei jest jakaś chora tradycja, że przed ślubem rodziny muszą się obsypać drogimi prezentami. Jakby mało było wydatków na sam ślub. Jeden człowiek z mojej firmy wziął w swojej poprzedniej firmie ofertę  "Early Retirement Program" (a człowiek w wieku 30-35 lat), żeby roczną odprawę wydać na własny ślub. Przyznał, że faktycznie było jakieś ryzyko, że nie znajdzie nowej pracy, ale ogólnie warto było, bo rodzina zadowolona.

Faktycznie, najważniejsze w życiu, to żeby teściowa była zadowolona;)

sobota, 28 maja 2016

Owoce w Korei

Ta oto mikro paczuszka borówek kosztuje 13zł w Korei. W sezonie.
Maliny podobnie.

Teraz jest również sezon na arbuzy. Za średniej wielkości arbuza (6-7kg) trzeba zapłacić nawet do 50zł.

Jak żyć?

wtorek, 24 maja 2016

Hahoe village

W związku z planowaną "wyprowadzką" z Seulu w sierpniu dostaliśmy lekkiego przyspieszenia w zwiedzaniu Korei. Po majówce na wschodnio-północnym wybrzeżu był weekend w Hahoe Village, niedaleko małego miasta Andong. O tu:

 

Wioska Hahoe to pięknie zachowany skansen z tradycyjnymi koreańskimi domkami, w których żyje jeszcze 200 osób z krwi i kości. Lokalizacja jest wyjątkowa - w zakolu rzeki, otoczona górami i polami ryżu.  
 
Ale co tam góry i pola ryżu! Jak zobaczyłam na tym zdjęciu te piaszczyste plaże nad rzeką to decyzja od razu była podjęta. Wysłałam tylko męża po samochód i weekend był już w zasadzie zaplanowany - opalanie z krótkimi przerwami na zwiedzanie.. 

W sobotę o 10.30 byliśmy już w kostiumikach na naszej prywatnej plaży:
Zasadniczo w Korei każda plaża jest naszą prywatną, bo Koreanki się boją słońca. Byliśmy ewidentną atrakcją turystyczną dla wszystkich wycieczek ubranych jak na Himalaje Koreańczyków zdobywających ten szczyt po lewej na zdjęciu powyżej. Myślę, ze jesteśmy na wielu zdjęciach na Kakao Story teraz...
Sami się tam wspięliśmy - widok na wioskę faktycznie wyjątkowy (a z jakaś białą dupa na plaży to już w ogóle!)
Wioska jest naprawdę przeurocza. W 2010 roku trafiła na listę dziedzictwa kulturowego Unesco. Niesamowite też jest to, ze Koreańczycy nie pozwoli na zrobienie festynu w niej - są tylko dwie cicho-ciemne kawiarnie i jeden pamiątkarski. Wszystkie restauracje i festyniarskie sklepy pamiątkarskie zatrzymano przed wjazdem do wioski razem ze wszystkimi samochodami. 

Domy z tradycyjnymi koreańskimi dachami przeplatają się z domami ze strzechą.
 
My spaliśmy w jednym z tych domków pod strzecha właśnie:)

Pościel pachniała słońcem i wiatrem. W domku ani śladu zapachu wilgoci. Wszystko pięknie zadbane i doinwestowane. Klima, prywatna łazienka z drewnianą (!) wanną z hydromasażem (!!), telewizor, lodówka, czajnik elektryczny... Szmery-bajery, dla nas trochę przesadzone, ale generalnie super sprawa pomieszkać jedną noc pod strzechą.


 Pani w tradycyjnym koreańskim wdzianku przywitała nas herbatką omija o czerwonym kolorze, słodkim zapachu i zaskakującym smaku, będącym kombinacją słodkiego, słonego, gorzkiego i drzewnego. Nie bez powodu w Chinach określają ją mianem herbaty 5 smaków; angielska nazwa to schisandra. Poczytaliśmy troszkę o niej i badania naukowe i testy na ludziach pokazują, że schisandra:
- znacznie poprawia koncentrację i wydolność umysłu
- poprawia równowagę i może być skutecznym lekiem na chorobę morską
- poprawia widzenie w ciemności 
- u dzieci stosujących schisandrę przez 28 dni stwierdzono wyleczenie krótkowzroczności
- leczy żółtaczkę (badanie na 500 pacjentach)
- zatrzymuje rozwój wirusa HIV

Wow!!!

Może dzięki niej tak kwitnąco wygląda ten starszy pan przypalający sobie papieroska na schodach domku:


Potem poszliśmy na pokaz tańców ludowych i tradycyjnych masek z tego regionu.


A potem specjalność regionalna: jjimdak! Kurczak w lekko slodkim sosie sojowym z warzywami. Pyszności!


Potem wytoczyliśmy się na wieczorny spacer po wiosce. Już nie było w zasadzie turystów...





Generalnie po zmroku wioska zamiera. Jest ciemno, ale cicho nie jest - żaby dają czadu;)
Pojechaliśmy na kolację do losowej knajpki nieopodal i trafiliśmy na istne morze beczek do fermentowania soi i kapusty:

O poranku dostaliśmy śniadanie do naszej "prywatnej" jadalni pod strzechą.


Mocno zasolona makrela to kolejna specjalność regionu. Andong w dawnych czasach było kolebką myśli konfucjańskiej i mądre głowy zasługiwały na morskie delikatesy. Żeby jednak ryba nie zepsuła się w transporcie, to mocno ją zasalano i tak zostało do dziś.
 
Po takim śniadaniu mieliśmy energię na kolejny aktywny dzień (który ja przeleżałam na słońcu a mąż w cieniu;)) Śródlądowe słońce jednak słabo opala, więc zaordynowałam, że za dwa tygodnie jedziemy na weekend nad morze! Ahoj!