poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Nowe biuro

Moje koreańskie biuro przeprowadziło się. Teraz mam 15 minut door-to-door z domu do pracy więc wszyscy Koreańczycy dojeżdżający 2h mnie kolektywnie nienawidzą. Ale obchodzi mnie to szerokim lukiem.

Parę refleksji z przeprowadzki... 
Koreańczycy zaczęli pakować swoje cliques et claques już 3 dni przed faktyczna przeprowadzką. Jak ruszyli te wszystkie durnostójki z biurek to uniósł się taki kurz, że kichałam cale 3 dni. 

Koreaśskie essentials w pracy to:
- temperówka w kształcie lokomotywy
- uchwyt do telefonu komórkowego w kształcie wieży Eiffel'a
- aparat do wydzielania pary wodnej w kształcie doughnut'a
- zwierciadło z napisem "You are so beautiful" ew. "You are so slim"
- podkładka pod nadgarstek u ręki trzymającej myszkę w postaci pluszowego misia
- kserokopie dłoni ulubionej koleżanki z piętra
- szminka (jedna, dwie, trzy...), puder, krem pod oczy, krem do twarzy, krem do rak, spray z woda termalna do twarzy, szczoteczka i pasta do zębów, lakier do włosów, krople do oczu, płyn i gąbka do zmywania naczyń
- wiatrak pod nogi w lato, piecyk pod nogi w zimę
- klapki pływackie i kocyk (niezależnie od pory roku)

Do tego dołóżmy jeszcze raporty papierowe z 1999 (koniecznie trzymane na biurku żeby były pod ręka) i zostaje jakieś 10cm^2 wolnej przestrzeni.

No więc i ja wzięłam się za pakowanie - w piątek o 17.45. Nakleiłam kartkę na monitor, spakowałam do szarego pudła laptopa, kable, klawiaturę, myszkę, zeszyt, kubek i dwie pary szpilek (trzymane na tę okazję, gdy przychodzę do pracy w pidżamie i nagle się okazuje, że mam coś przedstawić na MC).
O 18.00 byłam gotowa do wyjścia.

Przyszłam do nowego biura w poniedziałek o 8.45 a tu moje rzeczy rozpakowane. Tylko włączyć laptopa i można pracować. Hyunyong, najmłodszy w zespole, przyszedł do pracy w weekend, żeby pomoc przy przeprowadzce. Najlepsze jest to, że nikt go o to nie poprosił. Magia Korei. Najmłodsi zawsze bez dyskusji biorą na klatę wszystkie fizyczne/nudne/niepotrzebne zadania. Już teraz kumam dlaczego miałam las rąk młodziaków do robienia kawy jak organizowałam seminarium w zeszłym roku w Seulu.

Anyways, nowe biuro wreszcie wygląda! Szklane ściany, mnóstwo pokojów spotkań, widno, piękny widok na wieżę Namsan (taki seulski Pałac Kultury) i fajne miejsca na przerwy kawowe (okupowane tylko przez Francuzów btw, Koreańczycy plotkują tylko przez firmowego messengera)


A tu widać jak klimatyzacja przecieka do wiadra po lizakach Chupa Chups. Nowe jest to się psuje, wiadomka!


sobota, 29 sierpnia 2015

Sobota w Tokyo

Po weekendzie na Okinawie miałam chyba najgorszy tydzień pracy ever. Średnio od 9 do 9. Do 6-tej z Koreańczykami, a od 6-tej zaczynałam swoją zmianę w Europie i siedziałam na conf callu przez dobre 3h. Zdarzało mi się pracować w skupieniu znacznie dłużej (mój rekord to chyba 20h z dwugodzinną przerwą na prysznic i drzemkę), nie wspominając już o sesjach egzaminacyjnych na studiach, gdzie wyłączałam funkcję spania na dobry tydzień, ale praca w samotności a praca aparatem gębowym w dodatku ze średnio kumatymi interlokutorami to jak krzesło i krzesło elektryczne. Orka na ugorze jak to mówi Wiola.

Po tym całym tygodniu mąż postanowił mnie trochę rozerwać i zabrać na ekstra lunch. Do Tokyo. Tak, pojechalismy na 1 dzien do Tokyo^^ Wylot o 8 rano, powrot o 22. 

Powtórka z Okinawy: tanie bilety z Korei do Japonii, ale 98% miejsc hotelowych zajętych. Czyli Japonia się urlopuje. Ciekawe, że Japończycy spoza Tokyo ściągają na urlop do stolicy. 

Poszliśmy do jednej restauracji polecanej w przewodniku Michelin (ale bez gwiazdki - niby zarabiamy miliony ale nadal w koreańskich wonach a nie funtach;)) Restauracja  schowana między biurowcami w centrum Tokio, w dzielnicy Ginza, zupełnie nie wygladająca!

Przed wejściem wita nas starsza Japonka w kimonie i prowadzi do środka. W 2 sekundy przenieśliśmy się do Japonii sprzed 200 lat...



Pani w swoich mikro chodaczkach drepcze i zaprowadza nas do osobnego domku z papierowymi ścianami wyłożonego matkami tatami. W środku czeka na nas niski stolik z dwoma nakryciami i... włączona klimatyzacją (o tak! Środek sierpnia w Tokyo oznacza 30st przy wilgotności 80% - przyp. red.)

Potem już nastapiła ceremonia: menu 5 daniowe + herbatka. 




Każde danko przynosiła inna pani w kimonie. Najstarsza pani przeprosiła, że słabo mówi po angielsku ale za to mówi po francusku. Więc przerzuciliśmy się na francuski:) Pani mówiła, że jakieś 50 lat temu (pani wygladała na 50 lat btw:)) mieszkała pół roku w Paryżu. Ja po przerwie 5-letniej od mieszkania w Paryżu już wszystko zapominam, ale OK. To są właśnie Japończycy. Zachwyceni francuskimi makaronikami i Luwrem potrafią wrócić do Japonii i kontynuować naukę języka mimo, że jest im to średnio potrzebne. 

Wracajac do samego jedzenia... Pyszności! Wszystko bardzo proste, w myśl zasady, że świeżość jest najlepszą przyprawą. Jedyne ekstrawagancje to jakieś ziółko i sosik. Danie głowne to pieczony węgorz - rozpływał się w ustach! Do niego pani zarekomendowała szczyptę sansho, co jak potem sprawdziłam, jest japońską zieloną sproszkowaną papryką. Wyjatkowy smak, na końcu trochę piecze w język, ale jest to bardzo przyjemne. A w Korei ładują to podłe chilli  do każdego dania jak za miedzą takie wspaniałości no! Przeprowadzamy się!

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Oceanarium

Podstawowa atrakcja turystyczna Okinawy jest oceanarium. Tak jak zoo, nie jest to oczywista rozrywka dla mnie, ale maz mnie zaciagnal. I warto bylo...

Oceanarium na Okinawie ma w swojej kolekcji, oprocz duzego wyboru koralowcow  i kolorowych egzotycznych rybek, 3 rekiny wielorybie i kilka plaszczek w rozmiarze XXL. Sciany akwarium wykonane sa z plexi 60cm grubosci. Nie ma zartow!

Naukowcy jeszcze dokladnie nie zbadali czym zywia sie te ogromne stworzenia w naturze, w oceanarium podaja im jakies krewety okraszone planktonem i wygladaja na zadowolone. W ogole bardzo lagodne rybki. W sam raz do domowego akwarium zaraz obok naszego niedoszlego homarium;)


Woda, woda, woda!

Juz wielokrotnie Seul zostal oszczedzony przed tajfunem, bo ta mala niewinna Okinawa przekierowuje systematycznie wszystkie tajfuny na Tokio. Taka patriotka;) 

Podczas naszego 48h weekendu zaliczylismy jakies 4 solidne tropikalne burze. Ale nie tam takie pitu pitu jak w lipcu w Polsce. Burza na Okinawie to tak jakby wychylic wielkie wiadro phi 50km wypelnione ciepla woda. Trwa to jakies 5 min i po robocie. Patrzac ilu lokalsow jezdzilo wtedy na rowerach wyglada na to, ze jest to cos normalnego:)

Troche jednak malo szczescia mielismy, bo miedzy burzami caly czas klebily sie chmury i bylo troche szaro. Nastepnym razem trzeba wycyrklowac urlop tak, zeby przyleciec na sam tajfun - 3 dni siedziec w jakims solidnym hotelu z popcornem i ogladac jak natura robi co chce z drzewami i samochodami. A po tajfunie jest zawsze czyste niebieskie niebo przez pare dni;)

Niemniej jednak woda w morzu piekna mimo szarosci nieba. Turkusik jak z katalogow biur podrozy!

Wszystkie kolory niebieskiego:)


sobota, 22 sierpnia 2015

Okinawa

Koreanczycy stwierdzili, ze piatek 14. sierpnia bedzie wolny od pracy bo costam. Poinformowali narod o tym z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Jak ostatnio podpytywalam w pracy jak to mozliwe ze taka informacja idzie z tak krotkim wyprzedzeniem, to nikt nie wiedzial o co mi chodzi... Przeciez dwa tygodnie to dlugo.

No dobra, nie bede sie awanturowac - piatek wolny! Jeszcze dobrze sie nie rozpakowalismy z Indonezji (tak, wiem, zalegam posty), a juz trzeba bylo zaplanowac kolejna podroz. Moze w kazdym innym miesiacu postanowilibysmy zostac w domu, ogarnac sie, przejrzec fotki z Indo i napisac moj doktorat, ale nie w sierpniu. W sierpniu w Korei nie da sie zyc: sauna parowa i szare niebo bez slonca. No nie da sie! 

I tak w czwartkowy wieczor kupilismy bilety na piatek rano na Okinawe. Z Seulu tylko 2h lotu, how cool is that? Kolejna zaleta mieszkania w Seulu - check!

Bilety byly tanie na tyle, ze nie zrazil nas fakt, ze booking.com twierdzil, ze 98% miejsc noclegowych bylo tam zajetych. E tam, cos sie zawsze znajdzie! Niestety nie. Lesson learnt: nigdy nie jezdzi sie do Japonii w trakcie wakacji Japonczykow jesli nie chcesz spedzic 3h ze swojego 48h pobytu na szukaniu hotelu. Nastepnym razem bierzemy namiot. W ogole doszlismy do wniosku ze Japonia jest doskonalym krajem na roadtripy z namiotem. Parkujesz i rozbijasz sie gdzie chcesz bez obawy ze ktos Ci wytnie nerke w srodku nocy i nie placisz fortuny za hotel. Jedyny mankament rural Japan to to, ze opcji jedzeniowych jest malo. Na Filipinach, w Wietnamie, w Chinach jedzenie samo Cie znajduje, ale nie w malych japonskich miasteczkach, gdzie kazdy chyba jada w domu i to w scisle okreslonych godzinach. Wiec wniosek nr 2: do namiotu wedka w pakiecie i jest sushi co wieczor!

Ale po kolei... Ladujemy na Okinawie - powietrze milo otula morska, wilgotna bryza a maz umiera z zapocenia. Czyli vacation mode w pelni;) Maszerujemy do wypozyczalni samochodow! Tak tak, system rozpracowany - na polskim miedzynarodowym prawie jazdy nie pojezdzi sie w Japonii, ale jak sie wyrobi koreanskie na podstawie polskiego i potem miedzynarodowe na podstawie koreanskiego to juz tak^^ Niestety moj maz nie wyrobil, wiec ja bylam glownym kierowca wycieczki. Co ja Wam powiem... Dosc niskie maja skladki ubezpieczeniowe dla szalonych Polek, ktore nigdy nie jezdzily po lewej stronie i tylko raz automatem. 

Kwintesencja sutuacji bylo jak pani z wypozyczalni usadzila nas w naszej hybrydzie, zaczyna tlumaczyc "To start driving you need to push the break and switch the gear D." Ja patrze na te dwa pedaly i mysle, a pani cierpliwie "Break is that left one". Nigdy nie czulam sie tak blond jak wtedy;) Generalnie do drugiego dnia zmiane kierunku sygnalizowalam wlaczajac wycieraczki, a prawa reka odruchowo szukalam skrzyni biegow do wlaczenia wstecznego. Za duzo nowosci na raz na moja mala glowe.

Ale przezylismy! Objechalismy wyspe wzdluz i wszerz szukajac atmosfery z Kill Billa. Spodziewalismy sie malych chatek z papierowymi drzwiami, gdzie wykuwa sie miecze, a tu wielkie rozczarowanie!

Poludnie wyspy jest mocno zurbanizowane. Najwieksze miasto Naha ma malo uroku w sobie:


Baza hotelowa skupiona jest dosc mocno w miescie. Poza Naha jest pare resortow w postaci wielkich kondominiow z prywatnymi plazami i tyle. Brakuje klimatycznych japonskich ryokanow. 

Polnoc wyspy natomiast to dzungla, ale tak gesta dzungla, ze o hikingu mozna zapomniec.



Po srodku jest ogromna baza armii amerykanskiej. Jest to pewna atrakcja jak opalasz sie na plazy, a nad glowa Ci F-16 i Herkulesy lataja.

Mimo, ze nie widac bezposredniego wplywu obecnosci Amerykanow (oprocz tego, ze lokalsi przyzwoicie mowia po angielsku) to wyspa jest malo "japonska" i przez to malo urokliwa. Moze dlatego, ze zostala odbudowana ze zgliszczy po II wojny swiatowej. 

Znalezlismy takie miejsce pamieci - naprawde przejmujace.




Na kamiennych tablicach wyryto nazwiska wszystkich ktorzy zgineli podczas wojny. Japonska propoganda namawiala rowniez japonczykow-cywilow do popelniania samobojstw przed przejsciem w niewole amerykanska - stad nazwa Suicide Cliffs.

Podobno tu sa tez najlepsze fale do surfingu, ale jakas flauta nam sie trafila i nigdzie nie bylo fal. W ogole bardzo mizernie z infrastruktura surferska - nie ma gdzie wypozyczyc deski czy wziac instruktora, co tez bylo mega zaskoczeniem: w koncu wyspa na srodku oceanu smagana przez wszystkie mozliwe wiatry, swelle, tajfuny, tsunami... Tu surfing powinien byc religia.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Zakazy

Singapur słynie z zakazów. Zakaz plucia, zakaz żucia gumy, zakaz jedzenia duriana w metrze itd. Wszędzie straszą plakatami ile to grzywny czy lat więzienia grozi za dane przewinienie.
 

Singapurczykom żyje się jednak bardzo dobrze. Jedna znajoma Singapurka powiedziała, że jak wprowadzali zakaz plucia to towarzyszyła temu kampania społeczna, że poprzez plucie rozsiewa się zarazki i jest to zwyczajnie niehigieniczne. Wszyscy stwierdzili: "no tak!" i nikt już nie pluje niezależnie czy jest jakaś kara za to, czy nie. Mądry dyktator i całe państwo chodzi jak w szwajcarskim zegarku i jeszcze jest przyjemnie.

W Singapurze każdy jest skądś. 30% stanowią ekspaci, reszta to mix Chińczyków, Hindusów i Malajów. Wszyscy się super dogadują i akceptują. Dlatego tak łatwo się tam zaklimatyzować jako expat - nie to co w Korei. Dodatkowy plus to język angielski jako urzędowy.
I wygląda na to, że polonia singapurska jest podobnej liczebnosci co koreańska. Na ten przykład w wyborach prezydenckich głosowało po 200 Polaków zarowno w Korei o wielkosci polowy Polski jak i w Singapurze o wielkosci Warszawy i okolic. Spotkana Asia mówiła, że co drugi Polak w Singapurze to architekt:)

Póki co jeszcze się tam nie przeprowadzamy. Za czysto, za sterylnie. Zbyt uporządkowany ten Singapur. Nuda! Na odtrutkę pojechaliśmy potem do Indonezji. Tak, był kontrast...
O Indonezji już niebawem. Stay tuned!

Ogród zoologiczny

I poszliśmy nawet do zooooooo!
Generalnie unikam takich atrakcji - oglądanie zwierząt męczonych w klatkach jest średnio przyjemne, a jeszcze płacenie za to, to już absurd. Ale w Singapurze jest to powiedzmy mniejsze przewinienie - tam zwierzęta mają mnóstwo przestrzeni, nie ma klatek, miś polarny pływa w lodowatej wodzie a gepard ma dość konkretny wybieg.




Ogród botaniczny

Niemal w centrum Singapuru jest jedno wielkie orchidarium i las deszczowy - przezornie zostawili sobie kawałek oryginalnej ziemi zanim zaczęli hodować wieżowce - nie znam miasta, które by tak było przemyślane jak Singapur. Korwin mówi prawdę - mądry dyktator lepszy od najlepszej demokracji. Jeszcze 50 lat temu Singapur był "niechcianym" dzieckiem - Malezja jednogłośnie wyprosiła ich z jakiejś tam federacji malezyjskiej. Władzę przejął pan Lee Kuan Yew, który wyprowadził to bidne państwo-miasto na stolicę światowej finansjery.

Ale miało być o kwiatuchach, a nie o polityce... Proszsz!






(mąż ma 189cm wzrostu jakby ktoś się pytał...)


Eat like a local!

Kuchnia singapurska to wspaniały blend kuchni chińskiej, indyjskiej i malajskiej. Jest lekko słodka - sosy do szaszłyków satay to orzechowa delicja, a ten słynny chilli crab nie jest taki bardzo chilli.


 

W Europie kraby i lobstery jada się w eleganckich restauracjach. W Singapurze podawane są one obok kurczaka i smażonego makaronu na ceracie w tzw. food courtach. Wygląda to jak w centrum handlowym, gdzie każdy zamawia z innej restauracji i można zjeść razem przy jednym stole. Jaki kontrast! Lokalsi uwielbiają jeść w tych food courtach niezależnie od zasobności portfela. I najlepsze jest to, że mimo tłumu ludzi i mnogości talerzy jest sterylnie czysto. Singapur.

China Town & Little India

W Singapurze jest chyba najczystsze China Town na świecie. Aż miło tam wpaść nie tylko na pieczoną kaczkę. Tu np. panie sobie tańczyły swoją lokalną wersję Zumby:


 ...a  tym czasie panowie rżnęli w warcaby:

Tu pan rozkraja i szczelnie pakuje duriana (owocowa wersja sera roquefort) 

 Między straganem z durianami a pieczoną kaczką ot tak sobie stoi świątynia z 10.000 mini-buddami:


Little India nie było tak urokliwe - nadal sterylnie czyste, ale bez klimatu jak w China Town. Ale dla samego tamtejszego jedzenia indyjskiego warto było zajrzeć.



Marina Bay

Nie wiem co brał architekt Mariny, ale musiało mocno klepać. Ta deska surfingowa na trzech wieżach jest krzywa!

Fun fact jest taki, ze po oddaniu budynku posadzili wszystkich inżynierów na końcu tej deski, puścili rytmiczną muzykę i kazali skakać. Po kilku skokach cała deska weszła w taki rezonans, ze wszyscy zamarli w bezruchu. Ot taka lekcja, że inżynier jak saper. Jak ja się pierdolnę w Excelu, to przynajmniej nikt nie zginie (no może oprócz mnie z rąk akcjonariuszy mojego korpo)





Krzywa, prawda?


A taki widok jest z góry:




Podstawową wadą picia w rooftop barze Mariny jest to, że nie ma widoku na Marinę. Ale miasto też daje radę. We wrześniu wokół Mariny jest wyścig Formuły 1. Widziałam planowaną trasę - naprawdę te bolidy puszczają przez środek miasta. Jadę! (choć może najpierw potrenuję oglądanie Formuły 1 w telewizorze, bo jeszcze nigdy tego nie robiłam;))

A za Mariną są bajecznie oświetlone ogrody z paroma gigantycznymi sztucznymi drzewami, które spełniają funkcję wentylatorów z okolicznej klimatyzacji. O!