środa, 18 czerwca 2014

Tokyo, I'm back! (again... and again not from Honolulu)

Właśnie wylądowałam na lotnisku Haneda w Tokio. Jak już pisałam, moim ulubionym, o ile lotniska da się lubić.

Jest jednak pewna wada tego lotniska. Jak Ty wychodzisz z lotniska w garniaku, odpowiadając w pośpiechu na maile pracownicze, które przyszły w ciągu 2-godzinnego lotu, to mijasz  tłum ludzi w kwiecistych koszulach odbierający bagaże z Honolulu...

Ciężko o większego demotywatora.

V-face


Taka rozmowa:
- Kita, zobacz na nią – twarz jej bardzo wyszczuplała od kiedy założyła aparat na zęby.
- No jasne, biedaczkę tak bolą zęby, że nie może nic jeść. Wiem co mówię, bo sama miałam aparat w wieku 16 lat.

Potem nastapila wymiana zdan po koreansku, chyba na temat moich zebow i twarzy, bo jeden kolega na koniec po angielsku podsumował, że przywoze best practices nie tylko w wycenie ryzyka, ale również w dziedzinie uzębienia i szczupłości twarzy. 

Koreanki mają fioła na punkcie szczupłej twarzy. A najlepiej takiej na kształt trójkąta. Dlatego przy robieniu zdjęć często przykładają do twarzy ręce złożone w literę V – wiadomka, złudzenie optyczne. Miło się dowiedzieć, że moja pyzata (jak na standardy europejskie) twarz jest uważana za wzorzec szczupłości w Korei :D 

Tymczasem w Gangnam:




Uro-party w pracy

Kolejna osoba z koreańskiego zespołu miała dziś urodziny. Żeby tradycji stało się zadość: była pizza, jakieś skrzydełka/wątróbka i tort z „Paris Baguette”. Przy każdych urodzinach to samo menu, bo wszyscy muszą mieć tak samo.

Generalnie fajna inicjatywa, ale naprawdę wymiękam, jak wszyscy jedzą tort pałeczkami z papierowego kubeczka…

Czerwone stemple


Spotkałam się wczoraj z właścicielami upatrzonego mieszkania w Seulu. Podpisaliśmy umowę („śmy” to znaczy koreański oddział mojego korpo). Done and dusted. Mieszkanie moje od 16 sierpnia.

Jedna ciekawostka: w Korei podpis ręczny nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Koreańczycy poproszeni o podpis na kwitku od karty kredytowej robią zamaszysty zygzak. To co się liczy to czerwona pieczątką. Ale to nie taka europejska pieczątka w stylu „Wiesława Wrzeszcz - księgowa”. To taki okrągły mały stempelek z jakimś koreańskim znaczkiem w kolorze czerwonym. I tych stempelków stawiają po maksie przy wszystkich ważnych rzeczach w kontrakcie. Na koniec wygląda to tak, jakby kot wlazł w czerwoną farbę i przeszedł się przez umowę.  

Tytuły


 W moim koreańskim korpo zmiany zmiany zmiany! Była mała roszada i wprowadzono nowego menadżera do departamentu z którym współpracuję. Menadżer posiada wszystkie cechy idealnego menadżera w Korei: jest mężczyzną to raz, jest Koreańczykiem to dwa, jest starszy od wszystkich w departamencie to trzy.

Generalnie na openspace panuje lekka bonanza, bo prawie każdemu zmienił się albo szef, albo zakres obowiązków i to bardzo nie-w-stylu koreańskim, żeby szybko się dostosować do nowej rzeczywistości. Jest jedna rzecz, która zmieniła się natychmiastowo: wszyscy włożyli sobie kij nie-powiem-w-co i zaczęli się tytułować po koreańsku w stylu „Panie menadżerze Kim”, „Starsza koleżanko Yo” itd. Oczywiście my – 3 ekspatów na piętrze- nie pamiętamy kto jak ma na nazwisko (wróć, 50% ma na nazwisko Kim albo Jang) i lekko się gubimy w otaczającej rzeczywistości.
- As miss Yo said …
- Who the hell is miss Yo?!
- Me!!! (odzywa się koleżanka stojąca obok…)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Lotniska

Dostałam zamówienie na post o lotniskach. Jeszcze zalegam zamówiony post o azjatyckiej motoryzacji, ale powoli. Akurat lecę samolotem z Tokio do Seulu to mam na świeżo przemyślenia lotniskowe.

Otóz lotnisko Haneda w Tokio jest najlepsze na świecie. Blisko centrum, nowoczesne, małe, ciche, ultra-czyste. W dodatku niektóre samoloty trans-kontynentalne na nim lądują - zazwyczaj te malenkie lotniska przyjmują tylko loty regionalne. Top-notch shopping opportunities. Mały minus za brak knajp (widziałam tylko jedna, choć może to i plus jak lata się azjatyckimi liniami, gdzie i tak dają jedzenie na pokładzie). Mała rzecz a cieszy: mikro wózeczki na bagaż podręczny po przekroczeniu security check. Ja zawsze jak rumun podróżuje i ręka mi odpada od noszenia tych toreb ze sobą. Plus specjalne oznakowane miejsca "Charge", gdzie można śmiało podładować elektroniczne gadżety przed podrózą. W Europie chyba robią wszystko, żeby ukryć gniazdka na lotnisku.

Lotnisko Narita- ogromne, daleko od Tokio. Raz tylko tam lądowałam, wiec mało pamiętam. Jedyne co zapamiętałam to to, że taksówka do miasta jedzie się godzinę i kursik wynosi 700zl (najdroższa taksówka świata!).

Lotnisko Gimpo - malutkie, starutkie, ale niemal w centrum Seulu. 15 minut z pracy taksówką w godzinach szczytu. Kocham! Słabe możliwości shoppingowe.

Lotnisko Incheon- ogromne, nowoczesne, ale daleko od centrum Seula (prawie godzina taksówka, za to trasa jest naprawdę malownicza i widoki rekompensują stratę czasu). Shopping pierwsza klasa. Z security-check do gate'ów trzeba dojechać lotniskowa WKD-ką. Jak ktoś nie bierze na to poprawki i wybiera w bezcłowym puder do ostatniego momentu boardingu, może się lekko zestresować, ze trzeba jeszcze jakieś 5-10 minut poświęcić na dojazd do gate'ów:)

Na Szanghajskich lotniskach lądowałam tylko raz. Nie zapadły mi jakoś szczególnie w pamięć. Zwrócę uwagę następnym razem!

sobota, 14 czerwca 2014

Japońskie ostrygi

Jadłam ostrygi z różnych zimnych mórz... Była Francja, Hiszpania, Wielka Brytania, USA, czy nawet Korea.
Japonia jednak nie pozostaje w tyle. Miałam dziś okazję skosztować ostryg z 3 różnych stron Japonii: Hokkaido, okolic Kyoto i Nagasaki. Wszystkie pyszne! Ale te z Nagasaki wyjątkowo "mleczne" i duże! Jeszcze Hiroshimę trzeba sprawdzić, bo podobno stamtąd najlepsze.


Francuzi niby przestrzegają przed jedzeniem ostryg w czerwcu, bo nie ma "r" w nazwie (francuskiej, nie polskiej:P) Ale nie róbmy scen. Trzeba się po prostu dobrze zdezynfekować potem i już ;)

Pachinko & Manga

Wydawało mi się, że nie ma bardziej zepsutego do cna miejsca na ziemi niż Las Vegas. Tokio jednak nie pozostaje w tyle...

Po mieście rozsiane są szatańskie miejsca, gdzie gra się na automatach w japońskiego pinball'a (pachinko), albo w jakieś ero-gry na kanwie Mangi. Miejsca są bardzo cicho-ciemne. Ich szatańskość zdradza się dopiero jak otworzą się automatyczne drzwi - wieje zimny wiatr od turbo-klimy i rozlega się ogromny hałas automatów. Po wejściu zostajesz natychmiast obezwładniony przez migające neony. To-jest-złe-miejsce.


Tokyo sky

Takie tam stop klatki z nieplanowanego spaceru po Tokio:



Kocham Japonię. Jesteśmy na środku Pacyfiku. Powietrze pachnie wakacjami. Mimo betonowej tokijskiej dżungli czuję w kościach, ze plaża jest niedaleko. Wieje lekki wiaterek i cieszę oczy pięknym bezchmurnym niebem.

Wszyscy mnie jednak przestrzegają przed japońskim latem (darmowa sauna parowa 24h) i wrześniowymi tajfunami. Jakaś ściema, nie wierzę!

Słowniki polsko-japońskie

Chyba nie przydarzyła mi się w życiu bardziej absurdalna rzecz niż pójście na wykład o słownikach polsko-japońskich, wygłaszany przez polskiego profesora po japońsku w Tokio (tak, Marzena mnie zaciągnęła po lekcji japońskiego...)

Mój poziom japońskiego wciąż sprowadza się do zamówienia sushi i dwóch piw, więc mało skorzystałam z samego wykładu. Ale pan profesor skutecznie mnie rozbawiał wtrącając co jakiś czas w swój japoński monolog polskie słowa typu "źródłosłów", "system gniazdowy" i "leksykografia ideograficzna".

Kaiten zushi

Dzisiaj Marzena zaprowadziła mnie do sieciówki kaiten-zushi. Japoński McDonald nowej generacji.

W restauracji są rzędy jednoosobowych stolików. Siedzi się na przeciwko tableta i 3 szyn.
Na tablecie zamawia się sushi, które przyjeżdża na szynach po 2 minutach. Na stole jest też kranik z gorącą wodę, aby samemu zrobić sobie herbatę. Samoobsługa do kwardatu. Zadaniem kelnerów jest właściwie tylko posprzątać stolik po wyjściu gości...

 Interesująca opcja dla osób, które czerwienią się wchodząc do restauracji i mówiąc "hitori" (czyt. "Table for one please").

Shabu-shabu

W Japonii wszystko jest pyszne. W Korei, jak dostaję dobre jedzenie, to czuję się jakbym wylosowała szóstkę w toto-lotka. Analogicznie mogę się poczuć jak w Japonii dostaję słabe jedzenie. Tu naprawdę wszystko jest pyszne.

Najbardziej podoba mi się zasada "świeżość to najlepsza przyprawa". Mało osób wie, że Japończycy lubią jeść sashimi solo ze szczyptą soli. Nawet bez wasabi i sosu sojowego. Kocham Japonię.

Ale dziś nie o rybach... dziś będzie o shabu-shabu. Cieniutenieńkie plastereczki wołowinki macza się w gotującej się wodzie na chwilę wykonując ruch posuwisto-zwrotny pałeczkami.
Wołowinka jest tak pyszna, że można dać się pokroić za nią. Taka polędwiczka z Hali Mirowskiej, tyle, że lepsza. Można nawet zamówić wołowinkę z krówki Kobe, ale to już może jak na serio wygram tę szóstkę w toto-lotka.


 Do wody się wrzuca jeszcze warzywka, grzybki, tofu i robi się samemu pyszny rosół. Po zjedzeniu całego mięska domawia się makaron i pani gotuje nam ten makaron w naszym rosole i niniejszym zjadamy absolutnie wszystko, co było jadalne na naszym stole. Efektywność to drugie imię Japończyków.

Nowe czasy

Do zespołu japońskiego dołączyła jedna Francuzka, mieszkająca dotychczas w Belgii, ale będąca tak naprawdę pochodzenia wietnamskiego. Anyways... dziewczyna zaaplikowała o kontrakcik w Tokio i się dostała. Pewnego dnia przyszła do domu po pracy i zakomunikowała swojemu chłopakowi, że jedzie do Japonii na 2 lata i że on może oczywiście jechać z nią jak chce, ale łatwiej o wizę dla niego jak będą małżeństwem. Po 3 tygodniach byli już po ślubie.

Metoda na ciążę jest już passe...

środa, 11 czerwca 2014

Jet lag

Nie opanowałam jeszcze radzenia sobie z jet lagiem.

Siedzę już w Tokio 1,5 doby. Jest dokładnie godzina 3.25 w nocy, a mi się w ogóle nie chce spać. Dochodzę chyba do skrajnej eskalacji w swoim pracoholizmie, bo otworzyłam laptopa i odpisuję na jakieś maile służbowe. Jedyna oznaka zdrowia psychicznego to to, że teatralnie wrzucam szefa w CC- niech wie, jak tu zapierdalam.

Słyszałam już wiele magicznych sposobów na jet lag'a. W zasadzie wszystkie opierają się na piciu alkoholu - subtelność polega na tym w którym momencie podróży, jakiego i w jakiej ilości. Na wszelki wypadek zastosowałam się do wszystkich cennych porad, ale coś chyba poszło nie tak...

Aby do rana!

wtorek, 10 czerwca 2014

Dear Tokyo, I'm back!

Zrobiłam sobie tydzień przerwy od Azji na przypomnienie sobie jak wygląda mój mąż, który został w Polsce. Dziś wróciłam znowu do gry. Na entree serwuje taki oto widok z mojego hotelu przy Shimbashi w Tokio:
Jedynie 29 piętro (jaka niskość!)