Shit happens.
W międzyczasie firma przerzuciła mnie przez Madryt, Paryż, Londyn, Rzym, Seul i Tokio. I oto jestem. W trochę innej roli, z trochę inną misją, z kilkoma zmarszczkami więcej (od przesadnego opalania na surfingu w Hiszpanii; przecież nie od stresu związanego z moją niestabilną sytuacją zawodową, co nie?) I spoglądam na to epicentrum biznesu całej Azji z 75 piętra mojego hotelu i nie wierzę, ze to się dzieje naprawdę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz