No więc wróciłam do Polski na Wielkanoc i majówkę. Oczywiście jeden z moich szefów kazał mi w międzyczasie przyjechać do Francji - no bo to przecież rzut beretem... No a z Paryża do Marsylii też niedaleko, to można dołączyć na weekend do urlopujących się rodziców, prawda? I tak z dwóch tygodni w Polsce wyszedł tydzień, z czego 3 dni w Bieszczadach. Cyrk obwoźny...
Parę stop-klatek z mojego słodkiego pobytu w Europie, na osłodę ciężkich chwil w Azji:
W Azji nie tęsknię ani za szwajcarską czekoladą, ani za hiszpańskim jamonem. Mogę przeżyć również bez włoskiego espresso czy nawet bez polskich pomidorów w sezonie. Nie mogę natomiast w Azji przeżyć bez wina! Prowansalskie różowe... kocham! Czy to jeszcze pasja czy już alkoholizm?
Jest pewna magia w tym, że jeszcze wczoraj myłam się w zimnej wodzie w schronisku w Bieszczadach a teraz siedzę w samolocie do Szanghaju z wizą biznesową w paszporcie i rosyjska stewardessa dolewa mi koniaku.
Ja też czytam, żeby nie było :)
OdpowiedzUsuńGood. Czyli 2 osoby;)
OdpowiedzUsuńJa też czytam systematycznie i bardzo mi się to podoba.
OdpowiedzUsuń