niedziela, 17 stycznia 2016

Podróż "tam"

Na Filipiny mieliśmy, proszę pana, bardzo dobre połącznie.
Wylot z Seulu w piątek o 22.30. Przylot do Manili o 2 w nocy. Trzy godziny na lotnisku w Manili, o 5 rano kolejny lot i już o 6.35 rano byliśmy w Tagbilaran. A potem już z górki! 100km motocyklami przez całą wyspę Bohol i już w południe w sobotę dotarliśmy na naszą plażę. I nie ruszyliśmy się z niej aż do wtorku rano. To była ciężka podróż... 

- Mega turbulencje w pierwszym locie (zapraszam wszystkich cwaniaczków latających tylko po Europie i mówiących, że turbulencje niestraszne do polatania trochę nad Pacyfikiem)
- Arktyczna klima na lotnisku w Manili co w środku nieprzespanej nocy jeszcze bardziej dawało w kość. Dość zabawnie to wyglądało, że my byliśmy poubierani we wszystkie warstwy ciuchów z Korei (a jak wylatywaliśmy było -10st.C) a obok nas biegały filipińskie dzieci w krótkich gatkach.
- Te ostatnie 100km zajęło nam dobre 4-5h. Byliśmy niewyspani i wymarznięci, a jak na złość Filipiny nas przywitały raczej chłodną pogodą. Musieliśmy robić częste przystanki, bo z koncentracją było licho, a jazda na Boholu przypomina trochę slalom gigant miedzy jeepneyami, trzykołowcami, skuterami, psami i kurami


Ale był mały epizod, który osłodził nam trudy podróży. Na końcowym etapie trasy, jak już ledwo żyłam, zauważyłam na poboczu dwóch panów rozbijających świeże kokosy. Zatrzymaliśmy się i zapytaliśmy, czy możemy się napić wody z kokosów.
Panowie akurat skończyli rozbijać wszystkie zebrane kokosy, więc jeden z nich wdrapał się na palmę, żeby ściągnąć nam nowego. Mistrzostwo świata!

Woda z młodych kokosów podobno najlepszych izotonikiem. Lepiej nawadnia niż woda. Tego nam było trzeba! Odwodnieni po nocy w samolotach, jeszcze wiaterek na motocyklu też wyciąga wodę i pić się chce strasznie.

Potem pan wystrugał z łupiny kokosa łyżkę, którą wyciągnął biały miąższ (i nie chciał w ogóle pieniędzy...)
Jeszcze kąpiel w morzu i byliśmy gotowi jechać aż do Krakowa!;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz