Tym razem nie morze, a góry. Pojechaliśmy do ośrodka YongPyong na wschodzie Korei, w którym ma się odbywać olimpiada zimowa w 2018.
Góry raczej małe, takie bardziej Świętokrzyskie niż Tatry, ale Koreańczycy ładnie zaaranżowali resort i można trochę pojeździć. Nie aż tak, żeby zostawać tam dłużej niż weekend, ale na otwarcie sezonu i rozgrzewkę przed nartami w Japonii idealnie. En face wyglądało to mniej więcej tak:
Owszem stok czynny również w nocy. Jak się bawić to się bawić. Jak, że w nocy temperatura spadła do minus 17 stopni, to woleliśmy saunę od nocnego jeżdżenia. Ale Koreańczycy zimy się nie boją. Boją się natomiast brać urlopy. W związku z czym na narty jeżdżą tylko w weekendy i wtedy nie ma to tamto, trzeba jeździć.
Jeśli chodzi o poziom umiejętności Koreańczyków, to mile się zaskoczyłam, bo tylko połowa miała poziom poniżej podłogi i na szczeście okupowali ośle łączki i nie ładowali się na wyższe partie gór.
Także mimo wielkiego oblężenia resortu w weekend nie czuliśmy specjalnego tłumu na trudniejszych stokach. Co lepsze, w niedzielę było znacznie mniej ludzi niż w sobotę. Chyba jak zeszli ze stoku w nocy z soboty na niedzielę o 2.00 w nocy, to zachlali ryja podłym soju i już nie wstali. Tak sobie to tłumaczymy. Aczkolwiek niestety nie ma ciekawych opcji apres-ski w tym resorcie. Trochę jest to smutne, że są wyciągi, jest kilka dużych hoteli tuż przy stokach i tyle. Sztuczne miasto, bez restauracji, barów, sklepów. Ludzie przyjeżdżają, jeżdżą na nartach i wyjeżdżają. z rozrzewnieniem wspominamy wszystkie austriackie bary z jodłowaniem, włoskie knajpki na stokach z winem tańszym niż wodą mineralną i francuskie chatki w górach z rekomendacją Michelin. Tu nie ma tej kultury apres-ski i chyba nigdy choć pewnie dobudują jeszcze parę wyciągów i hoteli.
Trasy do jeżdżenia przygotowane nieźle, choć trochę mało śniegu w tym roku. Sporo przyjemnych niebieskich tras, kilka czerwonych i 3 czarne - dedykowane na olimpiade. Rozpędzić się na nich można, zwłaszcza jak jest oblodzona i hamowanie nie daje rezultatów:) Jedna traska ma nawet 5km!
Dobra, już nie zanudzam o stokach, warunkach, hotelach itd - czas na prawdziwą petardę: podczas gdy na całym świecie funkcjonują już bramki, które wpuszczają narciarzy z ważnym karnetem, to w Korei jest nadal manufaktura. Stoi sobie pani, macha pluszowym misiem i sprawdza organoleptycznie, czy każdy ma ważny karnet.
Korea...
Ale zaczyna mi się podobać ta Korea! Po pierwsze - jest słońce jak na zamówienie. Sierra Nevada 100%, ani grama chmurki. Po drugie - jest dobre koreańskie jedzenie. Ja wiem, że na tym blogu słowo "dobre", "koreańskie" i "jedzenie" rzadko występują blisko siebie, ale naprawdę byliśmy zachwyceni. Jajka przepiórcze w sosie sojowym, ostrygi na lekko ostro, suszony mintaj w paście z czerwonej papryki, wołowinka dosłownie rozpływająca się w ustach. Pyszności! (albo to iluzja powodowana górskim powietrzem.... w końcu nie bez powodu jest specjalne menu samolotowe, tak żeby smakowało na wysokościach)
Trochę daleko jak na zimowy wyjazd. W tym roku wybieram się w beskidy na narty. Znalazłem na stronie https://www.snowshop.pl/ fajny zestaw snowboardowy i będę go testował w tym roku
OdpowiedzUsuń