Parę stop-klatek z Pekinu... Jak wylatywałam z Seulu, to moja aplikacja "Air Quality in China" aż piszczała od spalin w Pekinie (czyt. indeks zanieczyszczenia 250 podczas gdy w Paryżu alarmują jak przekracza 60), ale po wylądowaniu mimo wszystko widziałam swoje stopy, więc chyba trochę przewiało w międzyczasie. Następnego dnia było już piękne niebieskie niebo - moi chińscy koledzy mi mówili, ze jestem very lucky.
Do tego turbo ważnego spotkania mieliśmy dobre pół dnia, więc kolega dostał polecenie służbowe oprowadzić mnie po Zakazanym Mieście. Chińczycy mają dość szczególne pojęcie podróży służbowej. Zwiedzanie jest tak akceptowalne, jak chlanie mocnej brandy podczas lunchu z partnerem biznesowym.
Samo spotkanie zasługuje na osobny post, tymczasem jeszcze jedna linijka o lotnisku w Pekinie. Jest gi-gan-ty-czne. Wszystkich, którzy narzekają na Frankfurt. Monachium i JFK zapraszam do Pekinu. Równo godzina od wejścia na lotnisko do gate'u i to biegiem w szpileczkach. Ostatnia prosta pokonana elektrycznym samochodzikiem golfowym (przygotowali się na laowai'ów wychowanych na Okęciu - mój rekord od domu w Warszawie do gate'u na Okęciu ok. 30 min )
A na deser: znajdź szczegół:)
Co do szczegółu z ostatniego zdjęcia: rozumiem, że nie chodzi o to, ż ekwiatek na talerzu to zagrożony wyginieciem bratek tybetański?
OdpowiedzUsuńPozdro z Madrytu, nie myśl, że nie czytam :)
Hahaha, czyli jednak nie tylko moja mama czyta:)
OdpowiedzUsuńNie, nie tylko :)
OdpowiedzUsuń