niedziela, 15 lutego 2015

Chiński regulator



W poniedziałek się dowiedziałam, że to turbo-ważne spotkanie u chińskiego regulatora, na które jadę we wtorek jest na temat A i mam przygotować slajdy. We wtorek wieczorem dowiaduje się, że spotkanie jest na temat B, nie będę prezentować żadnych slajdów, ale tylko odpowiadać na pytania regulatora. W środę przed spotkaniem dowiaduje się, że temat B jest bardzo gorący w Chinach, prasa i telewizja dołączą na spotkanie i moja opinia może wpłynać na decyzję regulatora w tym temacie. W trakcie spotkania orientuję się, że nie będę odpowiadać na żadne pytania, tylko mam wygłosić luźny monolog. W środę tuż PO spotkaniu dowiaduję się, że tak naprawdę już było pozamiatane, że regulator już podjął wcześniej decyzję i teraz była tylko pokazówka dla mediów. Nie czułam się nigdy bardziej lost in translation...

Przechodząc do szczegółów... Na środku okrągły stół na którym już leżały karteczki, który prelegent gdzie siedzi. O dziwo nie napisali mojego imienia po chińsku... Dalej od stołu siedzieli reprezentanci z tzw. branży + cały rząd dla dziennikarzy, fotografów i kamerzystów. Spotkanie otworzono dokładnie o 14.30 czasu atomowego, jakiś Chińczyk się produkował dobre 15 minut zagajając tematykę spotkania. Potem głos zabrał najstarszy z prelegentów, jak się okazało profesor z uniwersytetu z bardzo twarzową dziurą w swetrze wyżartą przez mole. Potem mówił swój monolog inny profesor, trochę młodszy, potem głos zabrała jeszcze jedna chińska sędzina. Mój tłumacz (kolega z pracy btw bynajmniej nie po filologii angielskiej) był bardzo rozkoszny – średnio się przykładał do tłumaczenia tych starych dziadków i co chwilę mi szeptał „OK, this is some meaningless bla bla. I’ll skip it”

Jak już wszyscy Chińczycy się wypowiedzieli to przyszła pora na ekspertów z zagranicy. Przede mną puścili pana z Tajwanu (pytanie czy zaliczają go do zagranicy...) a potem przyszła moja kolej. Przedstawiono mnie jako Francuzkę i zapowiedziano, że będę mówić o Europie. Dla Chińczyków w zasadzie nie ma różnicy, czy mówię o Hiszpanii, Francji, Polsce czy Bułgarii. Wszystko dla nich to Europa (ręka do góry, dla kogo robi różnicę czy posiłek jest z prowincji Jiangsu, Hebei czy Sichuan... niby jeden pies, ale jednak jak ten pies jest z prowincji Sichuan to będzie palił dwa razy if you know what I mean:)) 

Anyways, rzuciłam jedno zdanie po chińsku, żeby się podlizać publiczności i przeszłam na angielski. Dzięki temu, że tłumaczył mnie kolega z pracy, a nie jakaś Chinka po anglistyce, mam gwarancję, że przekaz był na temat i użyty przeze mnie żargon ubezpieczeniowy „knock-for-knock agreement” nie był zinterpretowany dwuznacznie. Swoją drogą poczułam w kościach o co chodzi z tym, że Wałęsa był tak popularny za granicą a nie w Polsce...

Wszyscy mnie słuchali z zaciekawieniem, a jeszcze większą uwagą darzyli mnie fotografowie i kamerzyści. Cholera wie, czy moja biała twarz nie błysnęła następnego dnia w chińskich mediach. Może teraz jestem rozpoznawalną gwiazdą i zaraz się posypią propozycje reklamowania kremu do wybielania i tuszu do rzęs „otwierającego” oczy? A znajomi mówią, że mam mało medialną pracę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz