Cała ceremonia bardzo magiczna. Wspaniały blend mnisiego
mruczenia, bębnów, kadzideł i pokłonów. Po ceremonii poszliśmy w podziemia
klasztoru, gdzie był ciemny tunel. Ale tak ciemny tunel, że trzymanie otwartych
oczu nic nie dawało. Mąż zmacał przez przypadek (ta, jasne..) jakąś Japonkę. Ja
prewencyjnie kaszlałam, żeby nikt na mnie nie wpadł. Na końcu tunelu była
magiczna klamka, której dotknięcie zapewnia zbawienie każdemu wierzącemu
buddyście. Tick, mamy to!
Zdjęcie 4 - białe skarpetki do klapków Kubota! Prawie jak w PL :)
OdpowiedzUsuń