Jak wychodzisz z japońskiego spotkania,
na którym wydaje Ci sie ze ustaliliście nowe priorytety dla teamu i od teraz
stare priorytety przestaja byc priorytetami, to masz racje… wydaje Ci sie.
Niniejszym przedstawiam fabule tej marnej sztuki w 3 aktach:
Akt 1: team upiera sie nad pewnymi
priorytetami, ewidentnie nieoptymalnymi dla firmy. Wszelkie logiczne argumenty,
aby zmienic te priorytety, maja taka moc sprawcza co groch rzucany o sciane.
Tlumaczenie: Szef szefow ustalil
priorytety I czy sa optymalne czy nie team bedzie je wykonywal chocbys tu nam
zatanczyla na stole.
Akt 2: Widzimy sie z szefem szefow. Team
broni obecnych priorytetow tak zawziecie, ze szybko sie orientuje, kto je
ustalil. Zmiekczam zatem komunikacje z “priorytety sa do dupy” na “sa ekstra,
tyle ze okolicznosci przyrody sie zmienily I mozna rozwazyc pewne zmiany”. Po
godzinie przeciagania liny ustalamy, ze “OK, sprobujmy”.
Akt 3: Kolejny dzien. Ustalam z teamem
nowy plan akcji w zwiazku ze zmiana priorytetow. Po czym manager mowi “Nie, nie
nie. Nasze priorytety to …” I tu nastepuje mantra sprzed 2 dni.
Kurtyna. Witamy w Japonii. Tu jakakolwiek
zmiana powoduje fizyczny bol.
Japonczycy nie lubia konczyc spotkan bez
konsensusu – przeciez nikt nie moze stracic twarzy. Wiec albo przyznali mi
racje dla picu, a potem bylo japonskie spotkanie za moimi plecami, na ktorym
wszystko odwrocili, albo mi sie cos przysnilo / robia ze mnie debila, albo
haslo “OK, sprobujmy” to tajny japonski szyfr “Zrobie jak chce, i co mi pan
zrobisz?!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz