Rano zrobiliśmy jeszcze spacer po górach i zjechaliśmy na naszą plażę. Wreszcie pokazało się piękne słońce. Mąż mi wystawił materac na zewnątrz namiotu - trzeba opalać to blade ciało!
A potem kupiliśmy rybkę z akwarium z okolicznej restauracji sashimi i usmażyliśmy ja na grillu.
Camping jak się patrzy!
A wieczorem pojechaliśmy jeszcze do miasta się umyć^^
Generalnie Korea stoi polami namiotowymi. Przy każdym polu i przy każdej plaży jest toaleta z prawdziwego zdarzenia i prysznic za 3$. Prysznic jednak jeszcze nie zaczął sezonu, więc wyprawę do Sokcho na kolację połączyliśmy z wyprawą do sauny publicznej. Sauna publiczna to też jest niezły wynalazek koreański - często czynny 24h, więc jak ktoś nie zdąży na ostatni pociąg lub nie znajdzie hotelu, to może tam przenocować. Wiem, że to brzmi jak noclegownia dla bezdomnych i strach wchodzić gołą stopą pod prysznic, ale wszystkie trzy, w których do tej pory byliśmy, były bardzo czyste, a ta w Busan to w ogóle była mistrzostwem świata (patrz post ze stycznia/lutego 2015).
Wyszorowani i wyparzeni w basenach z ciepłą wodą pomaszerowaliśmy na ten tajny, podziemny targ rybny na, jak się okazało, najlepsze przegrzebki w naszym życiu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz