Kończąc już cykl postów o pracy mojego męża, jeszcze jeden krótki wpisik.
Z mojego długoletniego doświadczenia na stanowisku "słuchacz narzekań zmęczonego inżyniera po pracy" wynika, że zawsze podczas projektowania wyrafinowanych konstrukcji żel-betowych trafi się taki etap, kiedy ktoś musi wykonać jakąś bezmózgową robotę pt. policzyć jakieś pręty albo przeklepać tabelkę z Excela do programu.
Przy obecnym projekcie tych tabelek było dużo, więc firma najęła dziewczynkę do tej roboty. No i dziewczynka 12 dni klepała z Excela do programu i w ogóle była cała szczęśliwa. Po czym jednego dnia jej nie było (albo ktoś ją wezwał do noszenia segregatorów) i mój mąż musiał trochę poklepać. Po pierwszej tabelce szlag go trafił i wykminił, ze całość można zautomatyzować i w pół dnia zrobił tyle co dziewuszka w 12.
Jak będę kiedyś zatrudniała ludzi do czegokolwiek, od sprzątania do konstrukcji rakiety kosmicznej, to w ogłoszeniu dam "Aaaaa leniwego nie-Azjatę..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz