Powody są dwa:
1) Jeden dyrektor-Europejczyk mnie o to poprosił, bo zauważyliśmy, że juniorzy koreańscy wstydzą się przejść obok biura szefa szefów, żeby do mnie podejść i o coś zapytać, a seniorom z kolei się nie chce chodzić po schodach (i faktycznie, jak tylko pojawiam się na ich piętrze dostaję zylion pytań, w większości jednak tak koszmarnie bzdurnych... mój szef chyba wiedział co robi usadzając mnie na innym pietrze - w końcu nie płaci mi za tłumaczenie jak się liczy średnią ważoną...)
2) Lubię sobie pooglądać ten koreański teatrzyk pozorów.
Przedstawienie zaczyna się parę minut przed 9. Wszyscy zapoceni i zdyszani wpadają do biura. To nie Japonia, gdzie ze stoickim spokojem przychodzisz do biura o 8.40, żeby o 8.50 już siedzieć z zaparzona herbatą i otwartą pocztą. Z kolei Ci napotkani w windzie o 9.03 tłumaczą się przede mną, co się takiego sprzysięgło przeciwko nim akurat dzisiaj, że nie mogli przyjść punktualnie. Dotyczy również osób, które znam tylko z widzenia...
Jak już wszyscy się zalogują do komputerów o tej 9.05, to się zaczyna... zapierdol taki, że nie ma kiedy taczek załadować. No więc zauważyłam dwa rodzaje opierdalania koreańskiego - chodzone i zasiadane.
Chodzone polega na tym, że co chwilę wstajesz od biurka i albo idziesz na papieroska, albo na kawę, albo do łazienki, a potem drugi raz, żeby wymyć zęby. I tak poruszasz się non-stop po biurze, zawsze zamyślony, jakbyś pracował nad czymś naprawdę trudnym, ale niestety potrzeba fizjologiczna Ci to przerwała i co poradzisz.
Opierdalando zasiadane polega na tym, że nieustająco siedzisz przyklejony do biurka, zakamuflowany między wszelkimi durnostójkami na biurku, nie poruszasz niczym oprócz palców u rąk na klawiaturze i non-stop coś stukasz. Wprawne oko dojrzy, ze ten Excel, który masz otwarty ma plug-in'a do KakaoTalk a w okienkach firmowego czatu jest więcej "k k k k k" (koreańskie hahaha) oraz ;-), :P, ^^, ~~~ niż tekstu.
O 12.30 jest pora lunchu, wiec od 12.10 już definitywnie nie ma pracy, bo trzeba się naradzić w podgrupach gdzie idziemy na lunch. O 12.20 już powoli zaczyna się wstawanie, szukanie portfeli itd, a o 12.25 jakieś 200 osób próbuje na raz spakować się do 6 wind.
Powrót z lunchu wypada różnie - koło 13.30 plus/min 10 minut, ale raczej plus. Po czym przez 15 minut jest jeszcze siorbanie ice-americano przy komputerze oraz finalizowanie plotek lunchowych na firmowym komunikatorze.
O 18 jest teoretycznie czas wyjścia, więc juniorzy zaczynają wypatrywanie, czy ten szef się przypadkiem nie zawija (przecież nie wyjdą przed nim!) Z kolei seniorzy i managerowie się orientują, że jeszcze nic nie pchnęli do przodu, a deadline nadciąga, wiec wtedy dopiero zaczyna się praca. Jakoś nie ma już wtedy wyjść na papieroski, kawki, mycie zębów itd. Chyba, że praca ma szanse mocno się przedłużyć, to jest jedynie wyjście grupowe na szybką kolację.
1) Jeden dyrektor-Europejczyk mnie o to poprosił, bo zauważyliśmy, że juniorzy koreańscy wstydzą się przejść obok biura szefa szefów, żeby do mnie podejść i o coś zapytać, a seniorom z kolei się nie chce chodzić po schodach (i faktycznie, jak tylko pojawiam się na ich piętrze dostaję zylion pytań, w większości jednak tak koszmarnie bzdurnych... mój szef chyba wiedział co robi usadzając mnie na innym pietrze - w końcu nie płaci mi za tłumaczenie jak się liczy średnią ważoną...)
2) Lubię sobie pooglądać ten koreański teatrzyk pozorów.
Przedstawienie zaczyna się parę minut przed 9. Wszyscy zapoceni i zdyszani wpadają do biura. To nie Japonia, gdzie ze stoickim spokojem przychodzisz do biura o 8.40, żeby o 8.50 już siedzieć z zaparzona herbatą i otwartą pocztą. Z kolei Ci napotkani w windzie o 9.03 tłumaczą się przede mną, co się takiego sprzysięgło przeciwko nim akurat dzisiaj, że nie mogli przyjść punktualnie. Dotyczy również osób, które znam tylko z widzenia...
Jak już wszyscy się zalogują do komputerów o tej 9.05, to się zaczyna... zapierdol taki, że nie ma kiedy taczek załadować. No więc zauważyłam dwa rodzaje opierdalania koreańskiego - chodzone i zasiadane.
Chodzone polega na tym, że co chwilę wstajesz od biurka i albo idziesz na papieroska, albo na kawę, albo do łazienki, a potem drugi raz, żeby wymyć zęby. I tak poruszasz się non-stop po biurze, zawsze zamyślony, jakbyś pracował nad czymś naprawdę trudnym, ale niestety potrzeba fizjologiczna Ci to przerwała i co poradzisz.
Opierdalando zasiadane polega na tym, że nieustająco siedzisz przyklejony do biurka, zakamuflowany między wszelkimi durnostójkami na biurku, nie poruszasz niczym oprócz palców u rąk na klawiaturze i non-stop coś stukasz. Wprawne oko dojrzy, ze ten Excel, który masz otwarty ma plug-in'a do KakaoTalk a w okienkach firmowego czatu jest więcej "k k k k k" (koreańskie hahaha) oraz ;-), :P, ^^, ~~~ niż tekstu.
O 12.30 jest pora lunchu, wiec od 12.10 już definitywnie nie ma pracy, bo trzeba się naradzić w podgrupach gdzie idziemy na lunch. O 12.20 już powoli zaczyna się wstawanie, szukanie portfeli itd, a o 12.25 jakieś 200 osób próbuje na raz spakować się do 6 wind.
Powrót z lunchu wypada różnie - koło 13.30 plus/min 10 minut, ale raczej plus. Po czym przez 15 minut jest jeszcze siorbanie ice-americano przy komputerze oraz finalizowanie plotek lunchowych na firmowym komunikatorze.
O 18 jest teoretycznie czas wyjścia, więc juniorzy zaczynają wypatrywanie, czy ten szef się przypadkiem nie zawija (przecież nie wyjdą przed nim!) Z kolei seniorzy i managerowie się orientują, że jeszcze nic nie pchnęli do przodu, a deadline nadciąga, wiec wtedy dopiero zaczyna się praca. Jakoś nie ma już wtedy wyjść na papieroski, kawki, mycie zębów itd. Chyba, że praca ma szanse mocno się przedłużyć, to jest jedynie wyjście grupowe na szybką kolację.
Mamy to? No, to teraz wersja hard.
Dziś w pracy mój mąż miał spotkanie teamu, na którym manager powiedział, że faktycznie teraz jest trochę mniej projektów, ale prosi, żeby jednak siedzieć przy biurkach i zachowywać pozory jakby się było bardzo zapracowanym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz