środa, 18 maja 2016

Majówka - dzien 1

Celem naszej majówki było to czerwone kółko na mapie:

To małe czerwone kółko zaskakująco zawiera mnóstwo atrakcji:
1) ma jedne z piękniejszych plaż Korei, z białym piaseczkiem i turkusową wodą,
2) ma jedne z piękniejszych gór Korei - Seoraksan,
3) graniczy z Koreą Północną.

Numer 3 sprawia, że numer 1 wygląda tak:
Wszystkie najpiękniejsze plaże zagrodzone drutem kolczastym + budki żołnierzy na każdym wzgórzu.

Te bez drutu, zostawione dla gawiedzi, już nie były takie piękne, ale plażowanie w Korei i tak ma wiele uroku! Weekend majowy, ultimate top season, a tu plaża tak pusta jak nad Bałtykiem w listopadzie. Czasem można było spotkać jakąś rodzinkę z małymi dziećmi - dzieci wysmarowane filtrem 1000 a mama chowa się przez słońcem w namiocie. Zainspirowało nas to i rozbiliśmy nasz camping własnie na plaży!


Przyczailiśmy się przy dużym kamieniu, 30m od namiotu koreańskiej rodziny, co nas upewniło, że można nocować na plaży w Korei. Tamci mieli trochę bardziej strategiczne miejsce, bo na skraju lasu, wiec mąż nie mógł się z tym pogodzić przez pierwsze pól dnia, ale mi tam wszystko pasowało. Szum morza - check, widok na morze - check, patrol dwóch żołnierzy co godzinę - check. Warunki prawie jak w bungalowach na Malediwach!

Zostawiliśmy nasze multi-gwiazdkowe lokum i pojechaliśmy na kraba do miasta Sokcho. Sokcho jest brzydkim miastem portowym, w którym nic nie ma oprócz super targu rybnego zakonspirowanego pod ziemia. Schemat już znamy - wskazujesz morska kreaturę w akwarium i pani w gumowych rękawicach wrzuca ja jeszcze żywą na wrzątek.
Wróciliśmy do namiotu po zmroku. Hotel rzeczywiście multi-gwiazdkowy. Można powiedzieć multi-milionowo gwiazdkowy! Pogapiliśmy się trochę na niebo, mąż dokończył piwo i padliśmy. W końcu dzień zaczęliśmy o 5.30 a od 6.30 do 14.30 staliśmy w korku...

Tak się podróżuje po Korei w długi weekend... Wczesna pora wyjazdu poprawiła jedynie tylko tyle, ze byliśmy na czele tego peletonu korkowego. Pierwsze 100km jechaliśmy z zawrotną prędkością 30 km/h. Dzięki Bogu za skrzynię automatyczna i połączenie USB do telefonu ze Spotify'em!

Po tych 100km zatrzymaliśmy się na poźne śniadanie w mieście Chuncheon. Wiele miast koreańskich specjalizuje się w jednej specyficznej potrawie, Chuncheon na ten przykład w dakgalbi i ma nawet ulice Dakgalbi Street. Jest to taki bigosik z kurczakiem na lekko otro robiony na Twoich oczach na ogromnej patelni.
Niesamowite jest to, ile zwykła kapusta ma smaku po podduszeniu z mięsem i przyprawami. Odkrycie roku!

Kuchnia koreańska jest fantastyczna poza Seulem. Wszystko jest świeższe i wg tradycyjnych przepisów. Nikt nie siłuje się na żadne fusion, które nigdy w Korei się nie udaje. Stare ajumy bardzo się cieszą, ze do ich malej restauracyjki zawitali "waygookini" i dają rożne gratisy mówiąc "sopisy" (no słucham, kto zgadnie? To słowo to "service" w Konglishu, które oni interpretują jako "gratis")

Po tym śniadaniu (btw, w Korei nie ma dan dedykowanych tylko na poranek -> heavy dania obiadowe jedzą rano, w południe i wieczorem), kontynuacja trasy już była znacznie przyjemniejsza. Prawie bez korków i z takimi widokami na park narodowy Soeraksan.


Coś wspaniałego. Morze soczystej zieleni. No piękna ta Korea!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz