środa, 18 maja 2016

Majówka - dzień 2

No dobra, temu naszemu namiotowi do bungalowu na Malediwach to jeszcze trochę brakuje. Nie będę Was czarować - nie wyspaliśmy się za bardzo! Nie wiem czy to ten nieergonomiczny dmuchany materac, czy podmuchy wiatru, czy świadomość, że śpimy na dworze i każdy może podejść i wyciąć nam nerkę...

W dodatku pogoda raczej nie sprzyjała plażowaniu, więc zawinęliśmy się na hiking w góry Seoraksan. Po drodze jeszcze opędzlowaliśmy śniadanie w postaci kimchi-jigae, czyli kwaskowego kapuśniaku na ostrej kapuście kimchi i boczku z dodatkiem tofu i grzybów. Mówiłam, że heavy te koreańskie śniadania!



Pyszności, ale to było wiadome już od progu! Jak wchodzisz do rozpadającej się chatki przy drodze i widzisz taką kuchnię, a w niej starą Koreankę, to wiedz, że będzie pysznie!

Wytoczyliśmy się potem na szlak górski na flagowy szczyt w parku Seoraksan - granitowe slaby Ulsan Bawi.

Zaczęło się niewinnie od dość płaskiego 2-godzinnego podejścia. 
Minęliśmy wielkiego buddę i kapliczkę wykutą w jaskini w 652 roku i potem zaczęło się godzinne podejście na te granitowe szczyty po 808 metalowych schodach... W dodatku zaczęło padać... W myśl hasła "pogoda nigdy nie będzie idealna, Ty jeszcze masz szanse" zaordynowałam wejście na samą górę (czego żałowałam potem dobry tydzień lecząc zakwasy w łydkach - serio, tydzień!)

Spektakularny widok na morze pojawia się dopiero na samym szczycie - chyba specjalnie poprowadzili te schody po stronie od lądu, nie od morza, bo inaczej nikt by tam nie wszedł.
Morze!!! (ja widze:P)
Ci, ktorzy nie widza, niech podziwiaja morze soczystej zieleni:
Przemoczeni, przepoceni, z trzesacymi sie miesniami nog marzylismy tylko o jednym - kapieli w onsenie! Szybki look na nasze telefony ze smigajacym LTE w gorach i proszsz, cieple zrodla w malej gorskiej wiosce Osaek, oddalonej o 30 min drogi. I to nie byle jakie zrodla! Woda zawierala naturalne mineraly zelaza, wegla i siarki - podobno leczy anemie, neuralgie (?) i problemy zoladkowe... Ktos jednak doszukal sie pozytywnego wplywu na cere, wiec musialam sie troche poprzepychac lokciami, zeby zmiescic sie w basenie z tlumem nagich starych Koreanek. Oczywiscie nie omieszkaly mnie obczaic od stop i glow;) Woda sama w sobie miala kolor zoltawo-brazowy, pachniala siarka i wcale nie byla taka ciepla! Na szczescie byly tez cieplejsze i przyjemniejsze baseny, np. z olejem rozanym i zielona herbata.

Ciepla kapiel bardzo nas strasznie zmorzyla i jakos niespecjalnie wyrywalismy sie do wracania 50min do namiotu, zwlaszcza, ze zapowiadala sie zimna i wietrzna noc. Zanim zjechalismy z gor, zatrzymalismy sie w malej chatce na kolacje. Pani podjela nas najlepszym doeng-jiang-jjigae jakie jedlismy. Jest to zupa z fermentowanej fasoli z dodatkiem tofu i innych bajerow. Byla tak dobra, ze nie zdazylam zrobic zdjecia:) Pani sama fermentowala kimchi i soje w glinianych garach za domem + robila jakies swoje domowe nalewki z zenszenia.
Po tej kolacji (umilonej ogladaniem razem z nasza pania opery mydlanej w TV) nie pozostalo nam nic innego, jak zapytac czy ma wolny pokoj do spania na jedna noc.
Miala nawet 2! Tym samym poznalismy nowy wymiar podrozowania po Korei - haslo klucz to "minbak", czyli takie bed&breakfast po koreansku. I co druga chatka na prowincji to oferuje. Takze nie ma co juz panikowac, ze wszystkie hotele na booking.com zajete - trzeba smialo ruszyc w trase i zawsze jakis minbak sie znajdzie. Mniej lub bardziej pachnacy stechlizna, ale zawsze.
Wybralam nam pokoj (bez okna jakby ktos sie pytal), pani wlaczyla nam ondol, czyli ogrzewanie podlogowe i rozlozyla matki. Zasnelismy momentalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz