Przeszliśmy się ostatnio po okolicznym centrum handlowym przy stacji Yongsan w Seulu i zauważyliśmy, że kilka pięter, na których dotychczas sprzedawano dosłownie mydło i powidło zaadoptowano na super chic duty free store z europejskimi drogimi torebkami i biżuterią oraz koreańskimi: kosmetykami, rice-cooker’ami i żeń-szeniem w każdej postaci. Słowem, wszystkie souveniry, po które przyjeżdża przeciętny chiński turysta. Mimo, że miejsce dopiero co otwarte i ktoś gdzie niegdzie jeszcze coś przewierca lub maluje, to już jest całe zalane Chińczykami. Wszyscy sprzedawcy mówią płynnie po chińsku, wszędzie chińskie szyldy.
Boleśnie jasne neony i krzyki targujących się jak na bazarze Chińczyków szybko nas stamtąd wykurzyły, przy wyjściu na chwilę tylko zatrzymaliśmy się pooglądać szwajcarskie zegarki dla męża. Wiecie, jak się ogląda zegarki... stoi się bardzo blisko blatu, mocno pochylonym nad szyba. Z tego ni z owego, miedzy nas a blat wparowała mała Chinka (pewnie dla tego maja krótsze stopy!) i w ogolę się nie przejęła, że nam wszystko zasłania. Na nasze grzeczne „pani tu nie stała” bardzo się zdziwiła, ale przeprosiła i stanęła obok. Stojąc obok nadal jednak żywo gestykulowała i raz po raz wsadzała swoją rękę lub głowę na linię łącząca nasze oczy z ekspozycją zegarków.
W zeszłym roku Chińczycy wydali 6 miliardów dolarów na souveniry w Korei i szacuje się, że w 2020 roku ich wydatki wzrosną do 30 milardów dolarów. To już nie są żarty. Rząd koreański zamierza ułatwić proces wizowy dla Chińczyków, żeby mogli kupować jeszcze więcej. Także, drogie panie, śpieszmy się kupować koreańskie kosmetyki, bo niebawem wszystkie znikną! W Japonii nie bez powodu w drogeriach wywiesza się napis przy najbardziej popularnych seriach z Shiseido „max 2 sztuki na głowę” i nie chodzi o instrukcje aplikacji szamponu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz