sobota, 29 sierpnia 2015

Sobota w Tokyo

Po weekendzie na Okinawie miałam chyba najgorszy tydzień pracy ever. Średnio od 9 do 9. Do 6-tej z Koreańczykami, a od 6-tej zaczynałam swoją zmianę w Europie i siedziałam na conf callu przez dobre 3h. Zdarzało mi się pracować w skupieniu znacznie dłużej (mój rekord to chyba 20h z dwugodzinną przerwą na prysznic i drzemkę), nie wspominając już o sesjach egzaminacyjnych na studiach, gdzie wyłączałam funkcję spania na dobry tydzień, ale praca w samotności a praca aparatem gębowym w dodatku ze średnio kumatymi interlokutorami to jak krzesło i krzesło elektryczne. Orka na ugorze jak to mówi Wiola.

Po tym całym tygodniu mąż postanowił mnie trochę rozerwać i zabrać na ekstra lunch. Do Tokyo. Tak, pojechalismy na 1 dzien do Tokyo^^ Wylot o 8 rano, powrot o 22. 

Powtórka z Okinawy: tanie bilety z Korei do Japonii, ale 98% miejsc hotelowych zajętych. Czyli Japonia się urlopuje. Ciekawe, że Japończycy spoza Tokyo ściągają na urlop do stolicy. 

Poszliśmy do jednej restauracji polecanej w przewodniku Michelin (ale bez gwiazdki - niby zarabiamy miliony ale nadal w koreańskich wonach a nie funtach;)) Restauracja  schowana między biurowcami w centrum Tokio, w dzielnicy Ginza, zupełnie nie wygladająca!

Przed wejściem wita nas starsza Japonka w kimonie i prowadzi do środka. W 2 sekundy przenieśliśmy się do Japonii sprzed 200 lat...



Pani w swoich mikro chodaczkach drepcze i zaprowadza nas do osobnego domku z papierowymi ścianami wyłożonego matkami tatami. W środku czeka na nas niski stolik z dwoma nakryciami i... włączona klimatyzacją (o tak! Środek sierpnia w Tokyo oznacza 30st przy wilgotności 80% - przyp. red.)

Potem już nastapiła ceremonia: menu 5 daniowe + herbatka. 




Każde danko przynosiła inna pani w kimonie. Najstarsza pani przeprosiła, że słabo mówi po angielsku ale za to mówi po francusku. Więc przerzuciliśmy się na francuski:) Pani mówiła, że jakieś 50 lat temu (pani wygladała na 50 lat btw:)) mieszkała pół roku w Paryżu. Ja po przerwie 5-letniej od mieszkania w Paryżu już wszystko zapominam, ale OK. To są właśnie Japończycy. Zachwyceni francuskimi makaronikami i Luwrem potrafią wrócić do Japonii i kontynuować naukę języka mimo, że jest im to średnio potrzebne. 

Wracajac do samego jedzenia... Pyszności! Wszystko bardzo proste, w myśl zasady, że świeżość jest najlepszą przyprawą. Jedyne ekstrawagancje to jakieś ziółko i sosik. Danie głowne to pieczony węgorz - rozpływał się w ustach! Do niego pani zarekomendowała szczyptę sansho, co jak potem sprawdziłam, jest japońską zieloną sproszkowaną papryką. Wyjatkowy smak, na końcu trochę piecze w język, ale jest to bardzo przyjemne. A w Korei ładują to podłe chilli  do każdego dania jak za miedzą takie wspaniałości no! Przeprowadzamy się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz