sobota, 22 sierpnia 2015

Okinawa

Koreanczycy stwierdzili, ze piatek 14. sierpnia bedzie wolny od pracy bo costam. Poinformowali narod o tym z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Jak ostatnio podpytywalam w pracy jak to mozliwe ze taka informacja idzie z tak krotkim wyprzedzeniem, to nikt nie wiedzial o co mi chodzi... Przeciez dwa tygodnie to dlugo.

No dobra, nie bede sie awanturowac - piatek wolny! Jeszcze dobrze sie nie rozpakowalismy z Indonezji (tak, wiem, zalegam posty), a juz trzeba bylo zaplanowac kolejna podroz. Moze w kazdym innym miesiacu postanowilibysmy zostac w domu, ogarnac sie, przejrzec fotki z Indo i napisac moj doktorat, ale nie w sierpniu. W sierpniu w Korei nie da sie zyc: sauna parowa i szare niebo bez slonca. No nie da sie! 

I tak w czwartkowy wieczor kupilismy bilety na piatek rano na Okinawe. Z Seulu tylko 2h lotu, how cool is that? Kolejna zaleta mieszkania w Seulu - check!

Bilety byly tanie na tyle, ze nie zrazil nas fakt, ze booking.com twierdzil, ze 98% miejsc noclegowych bylo tam zajetych. E tam, cos sie zawsze znajdzie! Niestety nie. Lesson learnt: nigdy nie jezdzi sie do Japonii w trakcie wakacji Japonczykow jesli nie chcesz spedzic 3h ze swojego 48h pobytu na szukaniu hotelu. Nastepnym razem bierzemy namiot. W ogole doszlismy do wniosku ze Japonia jest doskonalym krajem na roadtripy z namiotem. Parkujesz i rozbijasz sie gdzie chcesz bez obawy ze ktos Ci wytnie nerke w srodku nocy i nie placisz fortuny za hotel. Jedyny mankament rural Japan to to, ze opcji jedzeniowych jest malo. Na Filipinach, w Wietnamie, w Chinach jedzenie samo Cie znajduje, ale nie w malych japonskich miasteczkach, gdzie kazdy chyba jada w domu i to w scisle okreslonych godzinach. Wiec wniosek nr 2: do namiotu wedka w pakiecie i jest sushi co wieczor!

Ale po kolei... Ladujemy na Okinawie - powietrze milo otula morska, wilgotna bryza a maz umiera z zapocenia. Czyli vacation mode w pelni;) Maszerujemy do wypozyczalni samochodow! Tak tak, system rozpracowany - na polskim miedzynarodowym prawie jazdy nie pojezdzi sie w Japonii, ale jak sie wyrobi koreanskie na podstawie polskiego i potem miedzynarodowe na podstawie koreanskiego to juz tak^^ Niestety moj maz nie wyrobil, wiec ja bylam glownym kierowca wycieczki. Co ja Wam powiem... Dosc niskie maja skladki ubezpieczeniowe dla szalonych Polek, ktore nigdy nie jezdzily po lewej stronie i tylko raz automatem. 

Kwintesencja sutuacji bylo jak pani z wypozyczalni usadzila nas w naszej hybrydzie, zaczyna tlumaczyc "To start driving you need to push the break and switch the gear D." Ja patrze na te dwa pedaly i mysle, a pani cierpliwie "Break is that left one". Nigdy nie czulam sie tak blond jak wtedy;) Generalnie do drugiego dnia zmiane kierunku sygnalizowalam wlaczajac wycieraczki, a prawa reka odruchowo szukalam skrzyni biegow do wlaczenia wstecznego. Za duzo nowosci na raz na moja mala glowe.

Ale przezylismy! Objechalismy wyspe wzdluz i wszerz szukajac atmosfery z Kill Billa. Spodziewalismy sie malych chatek z papierowymi drzwiami, gdzie wykuwa sie miecze, a tu wielkie rozczarowanie!

Poludnie wyspy jest mocno zurbanizowane. Najwieksze miasto Naha ma malo uroku w sobie:


Baza hotelowa skupiona jest dosc mocno w miescie. Poza Naha jest pare resortow w postaci wielkich kondominiow z prywatnymi plazami i tyle. Brakuje klimatycznych japonskich ryokanow. 

Polnoc wyspy natomiast to dzungla, ale tak gesta dzungla, ze o hikingu mozna zapomniec.



Po srodku jest ogromna baza armii amerykanskiej. Jest to pewna atrakcja jak opalasz sie na plazy, a nad glowa Ci F-16 i Herkulesy lataja.

Mimo, ze nie widac bezposredniego wplywu obecnosci Amerykanow (oprocz tego, ze lokalsi przyzwoicie mowia po angielsku) to wyspa jest malo "japonska" i przez to malo urokliwa. Moze dlatego, ze zostala odbudowana ze zgliszczy po II wojny swiatowej. 

Znalezlismy takie miejsce pamieci - naprawde przejmujace.




Na kamiennych tablicach wyryto nazwiska wszystkich ktorzy zgineli podczas wojny. Japonska propoganda namawiala rowniez japonczykow-cywilow do popelniania samobojstw przed przejsciem w niewole amerykanska - stad nazwa Suicide Cliffs.

Podobno tu sa tez najlepsze fale do surfingu, ale jakas flauta nam sie trafila i nigdzie nie bylo fal. W ogole bardzo mizernie z infrastruktura surferska - nie ma gdzie wypozyczyc deski czy wziac instruktora, co tez bylo mega zaskoczeniem: w koncu wyspa na srodku oceanu smagana przez wszystkie mozliwe wiatry, swelle, tajfuny, tsunami... Tu surfing powinien byc religia.

2 komentarze:

  1. Reklamacja: zdjęcia się nie wyświetlają!

    Pozdro z Madrytu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reklamacja uwzględniona:)
      Halo Madryt! Jak się bawicie? Wysłalibyście jakieś wino czy szynkę do koleżanki z dalekiej Azji;)

      Usuń