No więc ja się sprytnie wymiksowałam z tej przyjemności (zwłaszcza, że było zimno i padalo), mąż natomiast musiał jechać. Piknik był oddalony o 5 godzin autokarem od Seulu, co w weekendy oznacza 6-7 godzin (mówimy nadal o wypadzie firmowym na 2 dni...)
Zazwyczaj na tego typu imprezach jest przewodnik, który opowiada coś przez mikrofon. Nie w Korei! W Korei uruchamia się grupowy chat na KakaoTalk i tak się przekazuje komunikaty organizacyjne.
Kolacja przyjechała razem z nimi z Seulu - team building przy robieniu Korean BBQ to doskonała opcja; Koreańczycy są bardzo sprytni w tego typu rzeczach, jedna osoba smaży, druga rozstawia talerze, trzecia rozkłada pałeczki, czwarta nalewa piwo i generalnie po minucie masz full service.
Po kolacji było oczywiście picie soju, śpiewy, skakanie przez ognisko, a senior project manager grał w tym czasie na tamburynie:)
Rano wszyscy się zerwali i poszli na hiking. Jak o 15 w sobotę zeszli z gór to postanowili jeszcze pójść na obiad - przecież nikomu się nie spieszy do domu na weekend...
Jest taka rybka w Korei, która wydala produkty przemiany materii całą swoją powierzchnia...
W związku z czym mięso ma mocny zapach amoniaku i je się na surowo jak sashimi solo, choć dopuszcza się zrobienie sobie "kanapki" z boczku, ryby i kimchi - wtedy amoniak idzie "tylko" nosem, ale nie czuć go w smaku. Pysznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz