Poczatkowo Halong
Bay mial byc wlaczony w trase majowa po Wietnamie, ale w koncu postanowilam z
tego zrobic osobna wycieczke w najlepszym dla Halong Bay miesiacu – wrzesniu. Wszystko przez Zosie,
ktora raz wrzucila na facebooka film jak ludzie wspinaja sie po skalach w
Halong Bay bez uprzezy i potem skacza do wody. Mowa o water deep solo - naszej nowej ulubionej dyscyplinie zaraz po surfingu, free divingu i jodze (no dobra, joga nie jest ulubiona dyspyplina mojego meza:P)
Jest jedna
agencja w zatoce, ktora sie specjalizuje w organizowaniu water deep solo, oczywiscie prowadzona przez
zagraniczniakow, jak wszystkie fajne atrakcje w dzikich krajach.
Wywiezli nas mala lodka na srodek Halong Bay (zwiedzanie
zatoki w gratisie), wsadzili na wieksza lodke – nasz docelowy „hotel” na
najblizsze 2 dni. Powoli przyplywali
kolejni uczestnicy imprezy i zaczelismy od lunchu. Przy losowo wybranym stoliku
spotkalismy... Polke, ktora ujawnila sie dopiero po kilku minutach, wiec cale
szczescie nie zdazylismy z mezem jej dupy obrobic;) Moja teoria o Polkach na krancach swiata sie sprawdza –
dziewczyny do tanca i do rozanca! Od razu sie zakumplowalismy z Kasia i jej chlopakiem Rosjaninem wychowanym w UK (oboje mieszkaja obecnie w Kuala Lumpur jakby ktos sie pytal;))
Po lunchu na lodzi podplynely dwie male lodzie, ktore mialy nas zabrac na water deep solo - jedna dla poczatkujacych, druga dla zaawansowanych. Oczywiscie wpakowalismy sie na te dla zaawansowanych z naszymi nowymi towarzyszami podrozy, mimo, ze nikt z nas nie probowal wczesniej water deep solo. Tak, to jest chyba to, co w ksiazkach nazywaja "slowianska dusza"^^
Podplywamy pod skale i nasz instruktor Vu (bedzie o nim osobny post) wypycha pierwszych "ochotnikow" na skale. Pierwsza trasa byla w miare prosta, wiec kazdy sie spinal preznie do gory, po czym odwracal sie i yyyyyy.... "nie skocze!". Fakt, z lodki wysokosc 15m wydaje sie byc bulka z maslem, podczas gdy jak stoisz na gorze to nie jest tak rozowo. Ci z lodki wolaja "Eee, skacz!" podczas gdy Ty sie powoli odmawiasz pacierz. Trzeba po prostu wziac gleboki oddeh, zamknac oczy, przypomniec sobie wszystkich brzydkich ludzi z pracy, z ktorymi nie masz ochoty sie zadawac i smialo dac krok do przodu. Po pierwszym skoku kazdy juz byl w miare zahartowany, plus nauczylismy sie ze warto popatrzec czasem w dol zanim sie wskoczy sprintem na te 15m.
Byo naprawde doskonale. Tylko Ty, skala, woda i polsko-ruska kompania na lodce robiaca zdjecia i smiejaca sie z Twojej pozycji zaby rozgniecianej na skale, podczas gdy Ty starasz sie zachowac gracje i fason walczac o przyczepnosc^^
Taki tam zachod slonca w oparach cienkiego wietnamskiego piwa z puszki z trzesacych sie rak - czyli wspinacz po godzinach.
W nocy kolejna atrakcja: swiecacy plankton! Niestety to zjawisko nie daje sie sfotografowac, wiec musicie uzyc wyobrazni: siedzimy sobie na pokladzie saczac piwko w swietle ksiezyca, wtem jedna Brytolka postanawia niczym nimfa wodna poplywac z planktonem anonsujac wszystkim z lodki, ze oto skacze i bedzie swiecic milionem planktonowych iskierek. Great, po czym zamiast zmyslowego plum bylo wielkie chlap! Nie wiem, czy to brzmi jak zabawna historia dla czytelnikow tego bloga, ale z Alexey'em prawie umarlismy ze smiechu;)
Noc na statku byla wyjatkowo przyjemna - spokojna woda, delikatna bryza, przyjemna temperatura. Wyglada na to, ze nikt nie zbudzil sie na wschod slonca, choc jedna Albanko-Wloszka w stringach wykolegowala wszystkich na pokladzie i wziela najlepsza miejscowke do spania, ze niby bedzie jako pierwsza wstawac i jak nie bedzie miala miejsca z brzegu, to pobudzi wszystkich migawka swojego aparatu. Ta...
Anyways, drugi dzien byl rownie wspanialy. Po sniadaniu byl SUP, czyli stand up paddle. Dryfowalismy sobie na deskach posrod skal Halong Bay. Niestety do takich rozrywek w Halong Bay trzeba miec zawsze przewodnika, bo latwo sie zgubic. Nasz przewodnik okazal sie byl kucharzem z Australii^^ W odroznieniu od mechanika z Mongolii, droge znal i sie nie zgubilismy:) Nawet pokazal nam pare cwiczen na rownowage, w tym stanie na glowie na desce. Nie spodziewal sie jednak, ze jego losowa kursantka trzasnie szpagat w pierwszym podejsciu. No co, no?!:P
Po poludniu byly kajaczki. Tym razem zaprowadzili nas w zupelnie nieodkryta czesc Halong Bay, gdzie wieksze statki nie moga wplywac. Przeciskalismy sie pod niskimi skalami i wypatrywalismy dzikich malp w pionowych dzunglach.
To byly naprawde niesamowite 2 doby w Halong Bay, blisko natury, zero scamu i fajni ludzie dookola. Zosia zreszta mowila, ze od wspinaczy to nawet samochod uzywany mozna kupic bez obaw, a nawet mieszkanie wynajac. True story. Wracamy na scianke w Seulu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz