Wybranie miejsca na lunch było dużym wyzwaniem, bo Koreańczycy są bardzo mięsożerni. Jak pytaliśmy co jest w menu bez mięsa, to pani kelnerka zazwyczaj nie rozumiała pytania i to nie tylko ze względu na moją mierną znajomość koreańskiego.
Po dwóch tygodniach jedzenia tylko białego ryżu i kimchi nasz kolega wegetarianin dostał w ogóle jakiegoś schorzenia dziąseł i już nic nie mógł jeść biedak, choć będąc w Korei to w sumie niewielka strata dla podniebienia;)
Anyways, jak już jesteśmy w temacie wege, to ostatnio zainteresowałam się żywnością organiczną i znaleźliśmy parę opcji w naszym mega city bez targów z warzywami:
1) Dwa razy w miesiącu jest eko market na północy Seulu gdzie można kupic eko-warzywa, przetwory, miody, pieczywo i .... szynkę jak z Hali Mirowskiej
Szynkę wędzi jeden Kanadyjczyk na swoim rooftopie na północy Seulu, a niebawem otwiera sklep. Myślę, że może już zacząć wyrabiać kartę stałego klienta dla mojego męża...
2) Jest tez klika rolników spod Seulu, którzy robią raz w tygodniu paczki ze świeżymi produktami z pola. Koncept super, tylko paczkę wypełniają warzywami koreańskimi, z którymi nie wiemy co zrobić i nawet nie mamy jak sprawdzić przepisu, bo nie wiemy jak się nazywają (problemy pierwszego swiata na kontrakcie expackim mode on)
P.S. Dorzuciłam do sałatki parę zielonych liści, które nam wrzucili do paczki niespodzianki i zaczęłam strasznie kaszleć. Po czasie udało się zidentyfikować, że to były liście malwy o działaniu silnie odksztuszającym. Mąż słusznie mówił, że pochoruję się od tego zdrowego żywienia.
P.S. Dorzuciłam do sałatki parę zielonych liści, które nam wrzucili do paczki niespodzianki i zaczęłam strasznie kaszleć. Po czasie udało się zidentyfikować, że to były liście malwy o działaniu silnie odksztuszającym. Mąż słusznie mówił, że pochoruję się od tego zdrowego żywienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz