Mamy tu taką klikę dobrych znajomych: „oni” to nauczyciele angielskiego z UK/Szkocji/USA, „one”
to ich dziewczyny/żony Koreanki. Jak się spotykamy cała ekipa w restauracji, to
dziewczyny inicjują od razu podział na stół chłopców i stół dziewczyn i
niestety mi przypada miejsce w grupie dziewczęcej:/ Oznacza to, że przez 90%
czasu one trajkoczą coś po koreańsku, a ja się tylko uśmiecham i patrze na cały teatrzyk. Mimo, że są to młode dziewczyny i maja zagranicznych facetów to w
grupie od razu zachowują się po koreańsku. Czyli pełna hierarchia wg wieku i
statusu matrymonialnego.
Najstarsza jest zamężna i jest aktualnie w zaawansowanej ciąży, wiec ona wie wszystko najlepiej
i to ona dyryguje gdzie jaki talerz postawić na stole i ile yżu zamówić. Dwie są w podobnym wieku, ale jedna z nich jest zamężna, wiec ta druga mówi do niej „onni”,
czyli „starsza siostro”. Najmłodsza w ogóle nie ma mocy decyzyjnej przy stole i nakłada sobie wszystko jako ostatnia. Ale jak zakrztusiła, to wszystkie rzuciły się jej na pomoc, bo przecież starsze „siostry” dbają o swoje młodsze „siostry”.
Co mnie jeszcze szokuje... jak już trafia się ten moment, kiedy dziewczyny się orientują, że jestem przy stole i przerzucają się na angielski, to okazuje się, że one po tym angielsku tak bardzo średnio...
A ponowie nauczyciele angielskiego. No cóż, język miłości jest jednak uniwersalny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz