wtorek, 1 lipca 2014

Instytucja deadline'u w Japonii

Na początku każdej  mojej wizyty w danym kraju mamy spotkanie na którym ustalamy sobie co mamy do zrobienia, na kiedy i jak mogę im pomóc.

W Japonii to spotkanie jest zawsze bardzo stresogenne dla całego team'u. Na słowo "deadline" wszystkim Japończykom zaczynają się trząść ręcę, a twarze bledną. Ale jak już przejdziemy te chwile grozy i chłopaki się zobowiążą do deadline'ów, to dowożą 3 dni przed (w przeciwnym wypadku podobno następuje harakiri) Miła odmiana po pracy w Hiszpanii:)

Wracając do samego spotkania... dzisiaj zastosowałam mały eksperyment. Zamiast przedstawiać na raz "docelowy cel" i użerać się pół godziny, żeby wydusić z nich jakiś termin, pokroiłam ten wielki cel i podawałam po kolei w małych porcjach, prosząc za każdym razem o estymację czasu wykonania - w wolnym tłumaczeniu - "tego małego zadania - no przecież mamy wszystkie dane, wystarczy usiąść i policzyć. no 5 minut roboty max". Magia! Udało mi się utrzymać atmosferę zen, nikomu nie zatrzęsła się ręka, a na koniec mieliśmy piękny timeline na najbliższe 3 tygodnie. Można? Można.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz