poniedziałek, 30 marca 2015
wtorek, 24 marca 2015
Oh lily?!
Juz powoli sie przyzwaczajam, ze Azjaci zamiast F czy W wymawiaja P albo mieszaja R z L. Ale "panilla ratte" made my day!
P.S. Oh lily?! = Oh really;)
P.P.S panilla ratte = vanilla latte
Zakupy przez internet
Pamietacie wpis o kartach kredytowych w Korei? Ze nikt nie patrzy na podpis, ze mezowi wydali karte z moim imieniem i nazwiskiem i nie bylo zadnego problemu? No wiec zakupy przez koreanski internet sa na kompletnie drugim biegunie (Korea ma na drugie kontrast...)
Zeby kupic jakas totalna pierdole w internecie trzeba sciagnac miliard programow i certyfikatow (oczywiscie rozne do kazdej przegladarki i do kazdej karty). Autoryzacja niektorych platnosci polega na tym, ze jakis automat dzwoni i po koreansku prosi o wklepanie jakiegos kodu (tak, zgadliscie, nie ma opcji zmiany jezyka na angielski) Ostatnio nasza sonsennim (nauczycielka koreanskiego) walidowala nam zakup siodelka do roweru:)
Jak automat nie dzwoni, to pokazuje sie okienko i prosza o wpisanie czegos (oczywiscie po koreansku) ale tu juz mamy dobrze, bo jest google translate. Po wpisaniu hasla, przychodzi sms z dalszymi instrukcjami. Tak, po koreansku!
A najlepsze jest to, ze i tak maja najwiecej wlamow na swiecie.
Ehhhhh, milosc do Korei jest trudna miloscia.
piątek, 20 marca 2015
Truskawki!
Korea nie jest rajem na ziemi, nie oszukujmy sie, ale... ma dojrzale, pachnace polska majowka, pyszne, naturalne truskawki juz w marcu! Mozna żyć.
czwartek, 19 marca 2015
Chinka manikurzystka
Mieszkam w Seulu a na manicure chodze w Szanghaju. Logiczne, nie?
No wiec taka sutuacja z ostatnich pazurkow. Pani Chinka bardzo byla ciekawa mojego zycia, a ze z angielskiego znala tylko nazwy kolorow lakierow do paznokci, to mialam przyjemnosc rozmawiac o zyciu i smierci uzywajac tych 1000 chinskich slow, ktore znalam jeszcze 5 lat temu. O dziwo poszlo nam calkiem niezle. Dowiedzialam sie tez paru rzeczy o pani.
No wiec pani ma 3 starsze siostry (co oznacza ze pochodzi z jakiejs totalnej wsi, gdzie dopuszcza sie posiadanie wiecej niz 1 dziecka az do pierwszego syna; ale po czwartej corce tatus sie chyba poddal)
Ma tez chlopaka, ktorego nie widziala 3 lata, bo sluzy w wojsku.
Ze pracuje 6 dni w tygodniu, ale i tak ma dobrze, bo tylko 9-10h dziennie. No faktycznie w zgarbieniu, bez swiatla dziennego i w oparach zmywaczy i lakierow do paznokci, ale przeciez ma 10 dni wolnego w roku to wtedy sobie odpocznie i popatrzy na slonce. Cala rodzina i przyjaciele zostali w rodzinnym miescie, ale tu ma taka dobra praca i w ogole Szanghaj taki piekny.
True story. Ladna, mloda, rezolutna dziewczyna z promiennym usmiechem. Chinka manikurzystka moim coachem motywacyjnym.
wtorek, 17 marca 2015
Szycie chińskie
Poszłam odebrać dziś ciuchy szyte na miarę w Szanghaju. U jednej pani zamawiałam już koszulę po raz drugi. Za pierwszym razem zrobiła koszulę do-sko-na-łą. Tyle, że po pierwszym praniu rękawy miałam już do łokci, a talię na żebrach. No więc tłumaczę jej, że nie przychodzę z pretensjami, chcę jak biały człowiek zapłacić drugie tyle za powtórkę z rozrywki, ale żeby wyprali materiał przed szyciem. Że jak teraz będzie dobrze, to zamówię więcej itd. Ok, ok, no problem. Po tygodniu przychodzę i co? Oczywiście nie wyprali materiału wcześniej, tylko zrobili dłuższe rękawy. Ale pani bije się w pierś, że prała! Prała!
U innego krawca z kolei zamówiłam pochopnie całą garderobę: 2 marynarki, spódnicę, spodnie, sukienkę i jeszcze 2 koszule. Why? Bo wszystkie modele wystawione na wystawie były do-sko-na-łe. Wspaniałe wykonanie, leży wyśmienicie, mimo, ze z wystawy a nie szyte na miarę itd. Nie wpadłam jednak na to, że egzemplarze wystawowe były szyte przez kogo innego...
Mimo, że ciuchy były zamawiane w grudniu, to do tej pory przychodziłam cyklicznie na domiarki, poprawki, żeby chociaż doprowadzić produkt finalny to standardu jakości wykonania w miernej Zarze. Jakby podliczyć ten mój czas i nerwy stracone na te wszystkie przymiarki, to wyszedł by garnitur od samego Armaniego.
No dobra, zdarza się, więc o co mi tu w ogóle chodzi... No więc jak już wypominałam po raz 10-ty, że tu się marszczy, to pan brał marynarkę na zaplecze, prasował ją mocno żelazkiem i liczył, że się nie skumam. W zeszłym tygodniu powiedziałam im, że ta koszula to jednak za wąska w barkach i trzeba szyć od nowa, to w tym tygodniu dali mi dokładnie taką samą twierdząc, że szyli od nowa i teraz już powinno być OK.
No i było jeszcze kilka innych sytuacji, w których robili ze mnie debila, ale na koniec to już naprawdę popłynęli. Została ostatnia marynarka na tapecie. Po 17-tej poprawce (ew. magicznym wyprasowaniu żelazkiem...) nadal źle leży. Dogadujemy się, żeby mi podrzucili ją po poprawkach do hotelu, bo już nie mam siły tu przyjeżdżać; zapłaciłam większość kasy, zostawiając małą zaliczkę do odebrania przy dostawie. Dzwoni pani ze stoiska obok, że koszule do odebrania i szybko szybko, bo już zamyka, więc zostawiam pana krawca i mówię, że będę za 2 minuty to się dogadamy dokładnie, który to hotel itd. Wracam po dwóch minutach, a tu stoisko zamknięte. A pan telepatycznie zgadnie w którym hotelu mieszkam i mi dowiezie tę marynarkę. Ta jasssssne.
OK, mam swoją lekcję. Po pierwsze, nigdy nie dawać Chińczykowi kasy do ręki do ostatniej sekundy. Po drugie, nie zamawiać u jednego krawca całego garnituru przed stestowaniem jego umiejętnośći na jakiejś głupiej koszuli. Po trzecie, pisać zawsze na co się umawiamy (od grudnia minęło trochę czasu i pan krawiec zapomniał sobie o jeszcze jednej koszuli a ja żesz kurwa mać nie mam tego na tym jebanym różowym świstku, który mi wręczył 4 miesiące temu) Po czwarte, nie liczyć, że ten naród będzie kiedykolwiek inwestował jakikolwiek dodatkowy wysiłek, aby "kupić" klienta jakością. Mają przed sobą korpo-dziunię, która co 3 miesiące przyjeżdżałaby z zamówieniem na nową garsonkę, ale i tak wolą robić fuszerkę, bo zawsze trafi się następna dziunia, która uwierzy, że finalny produkt będzie tej samej jakości co egzemplarz wystawowy. Ehhhhhhhhh.
U innego krawca z kolei zamówiłam pochopnie całą garderobę: 2 marynarki, spódnicę, spodnie, sukienkę i jeszcze 2 koszule. Why? Bo wszystkie modele wystawione na wystawie były do-sko-na-łe. Wspaniałe wykonanie, leży wyśmienicie, mimo, ze z wystawy a nie szyte na miarę itd. Nie wpadłam jednak na to, że egzemplarze wystawowe były szyte przez kogo innego...
Mimo, że ciuchy były zamawiane w grudniu, to do tej pory przychodziłam cyklicznie na domiarki, poprawki, żeby chociaż doprowadzić produkt finalny to standardu jakości wykonania w miernej Zarze. Jakby podliczyć ten mój czas i nerwy stracone na te wszystkie przymiarki, to wyszedł by garnitur od samego Armaniego.
No dobra, zdarza się, więc o co mi tu w ogóle chodzi... No więc jak już wypominałam po raz 10-ty, że tu się marszczy, to pan brał marynarkę na zaplecze, prasował ją mocno żelazkiem i liczył, że się nie skumam. W zeszłym tygodniu powiedziałam im, że ta koszula to jednak za wąska w barkach i trzeba szyć od nowa, to w tym tygodniu dali mi dokładnie taką samą twierdząc, że szyli od nowa i teraz już powinno być OK.
No i było jeszcze kilka innych sytuacji, w których robili ze mnie debila, ale na koniec to już naprawdę popłynęli. Została ostatnia marynarka na tapecie. Po 17-tej poprawce (ew. magicznym wyprasowaniu żelazkiem...) nadal źle leży. Dogadujemy się, żeby mi podrzucili ją po poprawkach do hotelu, bo już nie mam siły tu przyjeżdżać; zapłaciłam większość kasy, zostawiając małą zaliczkę do odebrania przy dostawie. Dzwoni pani ze stoiska obok, że koszule do odebrania i szybko szybko, bo już zamyka, więc zostawiam pana krawca i mówię, że będę za 2 minuty to się dogadamy dokładnie, który to hotel itd. Wracam po dwóch minutach, a tu stoisko zamknięte. A pan telepatycznie zgadnie w którym hotelu mieszkam i mi dowiezie tę marynarkę. Ta jasssssne.
OK, mam swoją lekcję. Po pierwsze, nigdy nie dawać Chińczykowi kasy do ręki do ostatniej sekundy. Po drugie, nie zamawiać u jednego krawca całego garnituru przed stestowaniem jego umiejętnośći na jakiejś głupiej koszuli. Po trzecie, pisać zawsze na co się umawiamy (od grudnia minęło trochę czasu i pan krawiec zapomniał sobie o jeszcze jednej koszuli a ja żesz kurwa mać nie mam tego na tym jebanym różowym świstku, który mi wręczył 4 miesiące temu) Po czwarte, nie liczyć, że ten naród będzie kiedykolwiek inwestował jakikolwiek dodatkowy wysiłek, aby "kupić" klienta jakością. Mają przed sobą korpo-dziunię, która co 3 miesiące przyjeżdżałaby z zamówieniem na nową garsonkę, ale i tak wolą robić fuszerkę, bo zawsze trafi się następna dziunia, która uwierzy, że finalny produkt będzie tej samej jakości co egzemplarz wystawowy. Ehhhhhhhhh.
poniedziałek, 16 marca 2015
Hong Kong
Garnitur ślubny mojego męża był szyty w Hong Kongu. Może dlatego to państwo-miasto wyobrażałam sobie jak jedną wielką sterylnie czystą dzielnicę biznesową z paradującymi przystojniakami metr 90 w idealnie skrojonych garniturach... Ale HK okazał się być w rzeczywistości zupełnie inny - trochę jak z mężem po ślubie (żartuję misu :*)
Kwintesencja HongKongu: najnowsze ferrari mija rozklekotaną taksówkę i double-decker'a. Dla ustalenia uwagi: w HK jest ruch lewostronny, ale tu na zdjęciu mamy ulicę jednokierunkową, więc nie ma ściemy.
W mieście gdzie spłachetek ziemi jest na wagę kopalni złota, a na
działce 100m^2 stawia się wieżowiec 50 pięter, grając na takim boisku
można poczuć się jak Ronaldo.
Stragany wszęęęęędzie, na których można kupić jeszcze ruszające się
krewetki, żywe kurczaki czy ogon woła (już nieruszający się...)
True urban jungle. "To co, może partyjka golfa na świeżym powietrzu? A chętnie, do zo na dachu."
Chyba minęły już czasy, kiedy najdroższe marki świata były najtańsze w HongKongu (impreza najwidoczniej przeniosła się do Seulu)) ale i tak łatwiej znaleźć butik haute-couture niż sklep spożywczy.
Hong Kong duck. Bardziej słodka od tej Beijing duck. Najbardziej smakuje w obskurnej knajpie, gdzie jedzą sami lokalsi.
Rodziny w HK spotykają się w niedzielę przy dim sum. Za takie dim sum mogę dać się adaptować rodzinie z Hong Kongu!
W niedziele ulice robią się kolorowe. Wszystkie Filipinki, jeżdżące na szmacie od poniedzialku do soboty mają wolne. Spotykają się, gadają, jedzą, tańczą, modlą się.
Jak już w parku zabraknie miejsca, to dziewczyny siadają na chodnikach, schodach, pod mostami. Wspaniałe i straszne zarazem.
A na plaży za miastem z kolei community hinduskie. Wszyscy obsypani różno-kolorowym pyłem.
"Pani kierowniczko, to złudzenie optyczne, będzie Pani zadowolona!", czyli jak z dziury w budynku zrobić zaletę. Wg feng shui dziura ma pozwalać przedostać się swobodnie smokom z gór do morza.
W przewodniku pisali, że Hong Kong zachwyca nie ważne czy to pierwsza czy pięćdziesiąta wizyta. To była moja druga (pierwsza wizyta była w lutym i trwała 10h, żeby się wydostać z Chin na wizie tranzytowej przyp. red.) i na pewno będzie jeszcze i trzecia i czwarta i piąta...
czwartek, 12 marca 2015
Kakao Talk
WhatsApp i Google Hangout moga tylko pomarzyc o ekspansji w Azji. W Chinach maja WeChat, w Japonii Line (czyt. Rajn) a w Korei jest KakaoTalk i nie bedzie juz inaczej. Do tego stopnia, ze formalne kwity do banku czy firmy ubezpieczeniowej mozna wysylac z KakaoTalk czy WeChat.
Chinski WeChat ma feature a la walkie-talkie. Nagrywa sie pare zdan i wysyla jako plik audio. Tak konwersuja wlasnie Chinczycy - komu by sie chcialo pisac te ich znaczki, co nie?
Koreanski KakaoTalk ma z kolei kolekcje emotikonow. Mala probka z moich konwersacji z moja nauczycielka koreanskiego i kolezankami z pracy...
poniedziałek, 9 marca 2015
Chinski desicion-making
Tym razem akcja dzieje sie w Szanghaju.
Ja i moj korpo-kolega tlumaczymy Chinczykom koncepcje pewnego nowatorskiego produktu, ktory doskonale przyjal sie w Korei i przyzwoicie dziala w Europie. Kolega nie dosc, ze marketingowiec to jeszcze Hiszpan, wiec G robil, C widzial, ale i tak powietrze Ci sprobuje sprzedac. Po swoim krotkim, mglistym 10 minutowymwstepie z duzym stezeniem korpo-bullshitu a la "brand value" czy "customer experience"(jakby dodal "big data" to bym juz naprawde puscila pawia), totalnie bez mydla wszedl z pytaniem "co myslicie o tym produkcie". I cisza. Po chwili tlumacz delikatnie zasugerowal, zebysmy przeszli do kolejnych slajdow. Ksiazkowy przyklad jak dziala decision-making w Azji.
Zaden Azjata nie wypowie swojej opinii na forum, a juz na bank jak jeszcze nie wie o co cho. Decyzje podejmuje grupa. Moj madry szef kazal mi celowo zawinac sie z Szanghaju dzien po spotkaniu, zeby dac im szanse przegadac caly material w swoim chinskim ogrodku i jesli juz to atakowac po raz drugi dopiero w przyszlym tygodniu. Eh, zaczynam sie czasem zastanawic czy Azjaci nie ustawiaja podobnych szopek w stosunku do nas. "Ej stary, ale ta mloda biala dupa sie przyjebala. Trzeba zrobic na nia jakas zasadzke..."
niedziela, 8 marca 2015
Lux lux
Ta mała, przaśna Korea okazuje się być wielkim graczem w kategorii lux. Parę fotek z krótkiego spaceru po dzielnicy Apgujong:
W budowie jeszcze butik Chanel, Dior i Burberry. A to wszystko dla chińskich turystek przyjeżdżających do Seulu na shopping i operację plastyczną.
Wszyscy ignorancji (łącznie ze mną), którzy sądzili, że koreańska gospodarka opiera się na telefonach Samsunga i pralkach LG niech wiedzą, że lotniska koreańskie robią 11% światowego rynku duty-free, potem długo długo nic i dopiero potem Dubaj. Zapraszam zatem na shopping do Korei;)
Dzień 365: akceptacja
Życie w Korei nie jest dla control-freaków.
Na ten przykład: do tej pory nie wiem, czy asystentka biurowa płaci czynsz z mojej pensji czy nie. Kazała przynosić sobie wszystkie faktury, które przychodzą do skrzynki. to jej przynoszę... Póki co gaz jeszcze dopływa.
Żeby skumać się w comiesięcznych rozliczeniach podatków, ubezpieczeń, emerytur z mojej pensji trzeba mieć doktorat z wyższej księgowości. Do tej pory nie wiem ile faktycznie zarabiam...
Albo inna sytuacja. Mieliśmy w budynku pralnię. Rozwiązanie doskonałe. W pewnym momencie pralnia się zamknęła. Z naszymi ciuchami wewnątrz. Na początku myśleliśmy, że właściciel zrobił sobie urlop, ale po dwóch tygodniach bez mojej ulubionej beżowej marynarki zaczęłam się trochę niepokoić. Okazało się jednak, że no problem, bo pan ze spożywczaka obok może oddać zaległe ciuchy.
Z kolei jak pewnego ranka zapytałam panią recepcjonistkę gdzie jest najbliższa pralnia, to ta mi wyszarpała z ręki tę siatę brudnych koszul mówiąc coś po koreańsku, a wieczorem jakiś pan przyniósł wszystko wyprane i pachnące do drzwi.
Cuda.
Na ten przykład: do tej pory nie wiem, czy asystentka biurowa płaci czynsz z mojej pensji czy nie. Kazała przynosić sobie wszystkie faktury, które przychodzą do skrzynki. to jej przynoszę... Póki co gaz jeszcze dopływa.
Żeby skumać się w comiesięcznych rozliczeniach podatków, ubezpieczeń, emerytur z mojej pensji trzeba mieć doktorat z wyższej księgowości. Do tej pory nie wiem ile faktycznie zarabiam...
Albo inna sytuacja. Mieliśmy w budynku pralnię. Rozwiązanie doskonałe. W pewnym momencie pralnia się zamknęła. Z naszymi ciuchami wewnątrz. Na początku myśleliśmy, że właściciel zrobił sobie urlop, ale po dwóch tygodniach bez mojej ulubionej beżowej marynarki zaczęłam się trochę niepokoić. Okazało się jednak, że no problem, bo pan ze spożywczaka obok może oddać zaległe ciuchy.
Z kolei jak pewnego ranka zapytałam panią recepcjonistkę gdzie jest najbliższa pralnia, to ta mi wyszarpała z ręki tę siatę brudnych koszul mówiąc coś po koreańsku, a wieczorem jakiś pan przyniósł wszystko wyprane i pachnące do drzwi.
Cuda.
Siła grupy
Jest taka sytuacja...
Manager zespołu nie zna się na rzeczy, łatwiej go spotkać na fajce niż przy biurku. W przerwach między jednym papierosem a drugim łazi między biurkami i zaczepia cieżko pracujących podwładnych, opowiada żarty lub komentuje jak bardzo się wczoraj upił i jak cięzkiego ma dzisiaj kaca.
Z drugiej strony mamy starszego specjalistę, który zapierdala od rana do nocy, swoją robotę robi lepiej niż doskonale, do tego pomaga młodszym pracownikom i przychodzi w niedzielę sprawdzić czy raporty generują się bez błędów.
Co robi każdy europejski dyrektor zaraz po przejęciu departamentu? Tak, degraduje bądź zwalnia managera i awansuje starszego specjalistę do rangi managera zespołu. Proste. Otóż nie.
Zacznijmy od tego, że w Korei pracownicy wcale nie oczekują, ze manager ma się znać na rzeczy. Oni oczekują, że będzie. I tyle. Jego głównym zadaniem jest zapewnienie dobrej atmosfery w zespole, ustalenie priorytetów, dogadywanie spraw z innymi departamentami, wypicie lufki wieczorem z regulatorem. Tyle. Od zapewniania jakości i terminowości wykonywanej pracy jest właśnie ten cicho-ciemny starszy specjalista.
Juniorzy się świetnie w tej rzeczywistości czują, bo na ręce patrzy im ich kolega, a nie ważny pan manager i można zadawać głupie pytania. Z kolei ten starszy specjalista też jest zachwycony, bo nikt z innego departamentu mu dupy nie zawraca i nie musi pić z regulatorem.
W momencie kiedy awansujemy starszego specjalistę i degradujemy managera, to po pierwsze starszy specjalista czuje się winny utraty twarzy swojego poprzedniego szefa, po drugie musi wyjść ze swojego autystycznego świata raportów i rozmawiać z ludźmi, co mu średnio idzie. Juniorów już nikt nie animuje żarcikami, a były kolega już nie ma czasu na trzymanie ich za rękę przy przeciąganiu formuły w Excelu, więc też są zagubieni.
Po paru tygodniach od roszady managera i starszego specjalisty praca nie jest zrobiona. Po paru miesiącach okazuje się, że rynek zrobił kluczowe zmiany a my nic nawet o tym nie wiemy (w Korei ploteczki rynkowe rozchodzą się przy soju, a starszy specjalista nie pił...) Po roku europejski dyrektor robi się nerwowy i degraduje awansowanego starszego specjalistę. Starszy specjalista odchodzi. Za nim odchodzi jeszcze paru specjalistów i juniorów. Zespół trzeba budować od nowa.
Gorzka lekcja dla wszystkich europejskich exec'ów, że grupy w Korei się nie dotyka i logiczne posunięcia kadrowe w cale nie muszą być logiczne dla Koreańczyków.
Manager zespołu nie zna się na rzeczy, łatwiej go spotkać na fajce niż przy biurku. W przerwach między jednym papierosem a drugim łazi między biurkami i zaczepia cieżko pracujących podwładnych, opowiada żarty lub komentuje jak bardzo się wczoraj upił i jak cięzkiego ma dzisiaj kaca.
Z drugiej strony mamy starszego specjalistę, który zapierdala od rana do nocy, swoją robotę robi lepiej niż doskonale, do tego pomaga młodszym pracownikom i przychodzi w niedzielę sprawdzić czy raporty generują się bez błędów.
Co robi każdy europejski dyrektor zaraz po przejęciu departamentu? Tak, degraduje bądź zwalnia managera i awansuje starszego specjalistę do rangi managera zespołu. Proste. Otóż nie.
Zacznijmy od tego, że w Korei pracownicy wcale nie oczekują, ze manager ma się znać na rzeczy. Oni oczekują, że będzie. I tyle. Jego głównym zadaniem jest zapewnienie dobrej atmosfery w zespole, ustalenie priorytetów, dogadywanie spraw z innymi departamentami, wypicie lufki wieczorem z regulatorem. Tyle. Od zapewniania jakości i terminowości wykonywanej pracy jest właśnie ten cicho-ciemny starszy specjalista.
Juniorzy się świetnie w tej rzeczywistości czują, bo na ręce patrzy im ich kolega, a nie ważny pan manager i można zadawać głupie pytania. Z kolei ten starszy specjalista też jest zachwycony, bo nikt z innego departamentu mu dupy nie zawraca i nie musi pić z regulatorem.
W momencie kiedy awansujemy starszego specjalistę i degradujemy managera, to po pierwsze starszy specjalista czuje się winny utraty twarzy swojego poprzedniego szefa, po drugie musi wyjść ze swojego autystycznego świata raportów i rozmawiać z ludźmi, co mu średnio idzie. Juniorów już nikt nie animuje żarcikami, a były kolega już nie ma czasu na trzymanie ich za rękę przy przeciąganiu formuły w Excelu, więc też są zagubieni.
Po paru tygodniach od roszady managera i starszego specjalisty praca nie jest zrobiona. Po paru miesiącach okazuje się, że rynek zrobił kluczowe zmiany a my nic nawet o tym nie wiemy (w Korei ploteczki rynkowe rozchodzą się przy soju, a starszy specjalista nie pił...) Po roku europejski dyrektor robi się nerwowy i degraduje awansowanego starszego specjalistę. Starszy specjalista odchodzi. Za nim odchodzi jeszcze paru specjalistów i juniorów. Zespół trzeba budować od nowa.
Gorzka lekcja dla wszystkich europejskich exec'ów, że grupy w Korei się nie dotyka i logiczne posunięcia kadrowe w cale nie muszą być logiczne dla Koreańczyków.
Subskrybuj:
Posty (Atom)