Spotkałam się
wczoraj z właścicielami upatrzonego mieszkania w Seulu. Podpisaliśmy umowę („śmy”
to znaczy koreański oddział mojego korpo). Done and dusted. Mieszkanie moje od
16 sierpnia.
Jedna
ciekawostka: w Korei podpis ręczny nie ma absolutnie żadnego znaczenia.
Koreańczycy poproszeni o podpis na kwitku od karty kredytowej robią zamaszysty
zygzak. To co się liczy to czerwona pieczątką. Ale to nie taka europejska
pieczątka w stylu „Wiesława Wrzeszcz - księgowa”. To taki okrągły mały
stempelek z jakimś koreańskim znaczkiem w kolorze czerwonym. I tych stempelków
stawiają po maksie przy wszystkich ważnych rzeczach w kontrakcie. Na koniec
wygląda to tak, jakby kot wlazł w czerwoną farbę i przeszedł się przez umowę.
Rzeczywiście. W Chinach też stemplowali na czerwono paragony w sklepach.
OdpowiedzUsuń