Była świąteczna przerwa od bloga. A to dlatego, że moja rodzina Adamsów przyjechała na Wielkanoc. Sami z siebie by pewnie się nie wybrali, więc kupiliśmy im bilety w prezencie (a niech pocierpią trochę w tej Korei tak jak i my cierpimy...:P) A tu zaskok! Mimo, że lało cały tydzień a na koniec się wszyscy pochorowaliśmy, to Korea im się bardzo podobała i jedzenie takie pyszne. Świat zmierza ku końcowi. Nawet na własną rodzinę nie można liczyć w niedoli...
Dobra, żartuje. Da się żyć w tej Korei. Ale przyznaję to dopiero teraz, po roku. Wszyscy expaci mówią, że pierwszy rok jest najgorszy. Potem już przechodzi się do fazy akceptacji wszechobecnej bylejakości i cen win pokroju Casillero del Diablo powyżej 30$, znajduje się dobry mięsny i jakoś można funkcjonować. Od września do grudnia jest Madrid weather, w kwietniu kwitną wiśnie a w pozostałe miesiące po prostu trzeba często podróżować dla równowagi psychicznej (a zwlaszcza w marcu jak przywiewa piach z pustynii Gobi razem ze spalinami z Chin)
Nie oznacza to jeszcze, że zamierzamy tu zostać dłużej niż trwa mój kontrakt. Myślę, że ostatniego dnia będziemy już na lotnisku:) Choć cholera wie. Niecałe dwa lata temu odprawiałam się już do Szanghaju a wylądowałam w Madrycie...
Btw, anegdota mistrz, którą przywieźli ze sobą rodzice. Siedzą w Moskwie już w samolocie do Seulu. Wsiada pani i zaczyna się awanturować z jakimś panem, że zajął jej miejsce. Okazało się, że pani miała bilet do Madrytu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz