Lecimy na wakacje! Yay! Po jedynych 4 godzinach czekania na lotnisku w Manili oznajmiono nam, ze nasz lot na wyspę Busuanga jest scancelowany i lecimy innym. Ciastko mangowe i ciatko bananowe gratis trochę nas udobruchały i łatwiej nam było przestawić się na czas filipiński....
No więc Filipińczycy trochę inaczej liczą czas... 2 h łódką po małej zatoczce kosztują X pesos. 10h dwa razy większą łódką po wielkiej zatoce kosztuje 2X pesos. Czas osoby operującej łódką nie ma żadnej wartości...
Generalnie łódź to był nasz główny środek transportu na naszej rajskiej wyspie Busuanga. Mieszkaliśmy na domku w dżungli, do którego dało się dopłynąć tylko łódką. Domek prowadziła jedna młoda Filipinka - to make story short - dziewczyna generalnie pochodzi z 7-dzietnej rodziny, studiów żadnych nie skończyła, na życie do niedawna zarabiała śpiewając w barze w Manili. Tam poznała 47-letniego Francuza, którego nazywa teraz partnerem i który prawodpodobnie jest ojcem jej 1-rocznego dziecka. Po urodzeniu dziecka stwierdziła, że wyprowadzi się na wieś i tak oto mieszka w domku na bezludnej wyspie, gdzie zimy nie ma, uprawia własną kolendrę i trawę cytrynową, zbiera kokosy i gości zagraniczniaków za całkiem niezłą kaskę jak na Filipiny. Da się żyć.
Nota bene, nigdy nie piłam lepszej pina colady. Świeżo wyciśnięty sok z ananasa, świeże mleczko kokosowe, świeżo nalany lokalny rum o silnym zapachu wanilii i cynamonu... Raj istnieje. Nasza gospodyni nam również gotowała najpyszniejsze lokalne specjały - kraby błotne, biały i czerwony karmazyn, lokalne krewetki. Wszystko pachnące kokosem, limonką, imbirem z finiszem papryczki chilli. A na śniadanie lokalne mango i małe banany, tost z chleba pieczonego w glinianym piecu z dżemem z owoców nerkowca (owoców, nie orzechów!) i ... kawa z własnej uprawy.
No ale nie samym jedzieniem człowiek żyje. Z pozostałym aktywności wyjazdu to podziwialiśmy zachody słońca, wiosłowaliśmy na deskach (stand-up paddle board), pływaliśmy od plaży do plaży i rozmyślaliśmy, czy da się wytrzymać na bezludnej wyspie jak ta. Słowem: totalny zapierdol;) Parę snap-shotów z tych katuszy:
Ta chatka wśród drzew to nasze lokum:) A poniżej widok z chatki wieczorem. W nocy więcej gwiazd widzieliśmy tylko w Syrii na pustynii.