Za czym ta kolejka?
Za eklerkami! O smaku marakuja-malina, pistacja, double-vanilla, caramel au beurre sale, ą ę!
4 metry kwadratowe Paryża w tym Seulu. Jest nadzieja, że dożyjemy do Świąt...
sobota, 29 listopada 2014
Korean age
Pisałam już, że wiek w Korei jest sprawą kluczową prawda?
Że tabela płac jest według wieku, że młodsza osoba musi zawsze używać grzeczniejszego języka do osoby starszej i że nie istnieje coś takiego jak przyjaźń ludzi różnego wieku - nikt przecież nie chce się przyjaźnić z młodziakami, co nie?
A teraz przejdźmy do tego jak Koreańczycy liczą wiek osoby. Wiek dziecka liczy się od poczęcia, czyli w chwili urodzin dziecko ma około 9 miesięcy, w zaokrągleniu rok. A pierwszego stycznia każdemu dodaje się rok. Czyli, jak ja się urodziłam 30 grudnia, to w trzecim dniu swojego życia miałam już 2 lata. O!
Że tabela płac jest według wieku, że młodsza osoba musi zawsze używać grzeczniejszego języka do osoby starszej i że nie istnieje coś takiego jak przyjaźń ludzi różnego wieku - nikt przecież nie chce się przyjaźnić z młodziakami, co nie?
A teraz przejdźmy do tego jak Koreańczycy liczą wiek osoby. Wiek dziecka liczy się od poczęcia, czyli w chwili urodzin dziecko ma około 9 miesięcy, w zaokrągleniu rok. A pierwszego stycznia każdemu dodaje się rok. Czyli, jak ja się urodziłam 30 grudnia, to w trzecim dniu swojego życia miałam już 2 lata. O!
niedziela, 23 listopada 2014
Sport narodowy
Narodowym sportem Korei (poza piciem soju) jest coś na pograniczu piłki nożnej i siatkówki...
Lampiony
W listopadzie, w tradycyjnej części Seulu pojawiają się lampiony na rzece. Od takich związanych z kulturą i historią Korei, po bohaterów kreskówek i Statuę Wolności. Fajnie!
Europejskie jedzenie
W Polsce nie kupowałam za często sera ricotta, choć go uwielbiam. Po prostu znałam cenę tego sera we Włoszech i w biały dzień, na trzeźwo nie chciałam płacić 3 razy więcej w Polsce.
Tak samo z szynką bellota i lepszymi burgundami. Jak w Portugalii znalazłam w supermarkecie vinho verde, które nałogowo kupowałam w Polsce za 32zł, a na miejscu kosztowało ono 1,2 euro, to myślałam, że mnie szlag trafi.
Ostatnio na seminarium firmowym było przedstawienie uczestników i każdy miał zostać przedstawiony przez kogo innego. Jeden z moich szefów rezolutnie postanowił przedstawić mnie. Pominął oczywiście część, jak jestem wspaniałym pracownikiem i dlaczego firma by beze mnie upadła i przeszedł do sedna "Wiecie, ona tak naprawdę pracuje tu na pół etatu. Tak dużo podróżuje, że przez drugie pół etatu ogarnia import-eksport: z Korei wywozi papierosy do Japonii, z Japonii przywozi whiskey i noże, do Chin jeździ z czekoladą, z Francji i Hiszpanii przywozi wino a z Polski wódkę i krówki." Wydało się cholerka...
Tak już mam nooo. Wiecznie porównuję ceny różnych produktów i aktywnie próbuję doprowadzić rynki światowe do stanu konkurencji doskonałej. Proza życia w Korei zmusiła mnie jednak do zaakceptowania pewnych niedoskonałości lokalnego rynku.
Mianowicie koreańskie jedzenie jest tak podłe, że najprzedniejszą włoską ricottę kupujemy tutaj bez patrzenia na cenę. Tak samo z włoskimi makaronami i pomidorami w puszce, grecką oliwą z oliwek i herbatnikami duńskimi. Oczywiście trzeba uważać, bo Koreańczycy są zdolni napisać na etykiecie wielkimi literami "Italian Mozarella", a małą czcionką "Made in Korea".
Może to europejskie jedzenie trochę drożej kosztuje, ale trzeba mieć coś z życia, zwłaszcza życia w Korei... Nie bez powodu na platformach wiertniczych serwuje się najprzedniejsze jedzenie, żeby zachować równowagę psychiczną załogi...
Tak samo z szynką bellota i lepszymi burgundami. Jak w Portugalii znalazłam w supermarkecie vinho verde, które nałogowo kupowałam w Polsce za 32zł, a na miejscu kosztowało ono 1,2 euro, to myślałam, że mnie szlag trafi.
Ostatnio na seminarium firmowym było przedstawienie uczestników i każdy miał zostać przedstawiony przez kogo innego. Jeden z moich szefów rezolutnie postanowił przedstawić mnie. Pominął oczywiście część, jak jestem wspaniałym pracownikiem i dlaczego firma by beze mnie upadła i przeszedł do sedna "Wiecie, ona tak naprawdę pracuje tu na pół etatu. Tak dużo podróżuje, że przez drugie pół etatu ogarnia import-eksport: z Korei wywozi papierosy do Japonii, z Japonii przywozi whiskey i noże, do Chin jeździ z czekoladą, z Francji i Hiszpanii przywozi wino a z Polski wódkę i krówki." Wydało się cholerka...
Tak już mam nooo. Wiecznie porównuję ceny różnych produktów i aktywnie próbuję doprowadzić rynki światowe do stanu konkurencji doskonałej. Proza życia w Korei zmusiła mnie jednak do zaakceptowania pewnych niedoskonałości lokalnego rynku.
Mianowicie koreańskie jedzenie jest tak podłe, że najprzedniejszą włoską ricottę kupujemy tutaj bez patrzenia na cenę. Tak samo z włoskimi makaronami i pomidorami w puszce, grecką oliwą z oliwek i herbatnikami duńskimi. Oczywiście trzeba uważać, bo Koreańczycy są zdolni napisać na etykiecie wielkimi literami "Italian Mozarella", a małą czcionką "Made in Korea".
Może to europejskie jedzenie trochę drożej kosztuje, ale trzeba mieć coś z życia, zwłaszcza życia w Korei... Nie bez powodu na platformach wiertniczych serwuje się najprzedniejsze jedzenie, żeby zachować równowagę psychiczną załogi...
czwartek, 20 listopada 2014
Bank
Poszlismy do banku dodac mojego meza do konta i wyrobic mu karte platnicza. Pani wyrobila karte bez problemu, tyle ze z moim imieniem i nazwiskiem. My na to, ze zle, ze mialo byc z imieniem i nazwiskiem meza, ale pani powiedziala, ze spoko, ze maz moze placic moja karta. Ok...
Tu malo kto sie przejmuje bezpieczenstwem transakcji. Platnosci raczej nie wymagaja pinu, tylko podpisu. Wszyscy sie podpisuja zamaszysta, nieidentyfikiwalna falka. Ewidentnie nikomu nikt nigdy nie ukradl portfela w Korei...
niedziela, 16 listopada 2014
Ślub po koreańsku
Długo się zbierałam, żeby opisać ślub mojej koreańskiej koleżanki z pracy. Do pewnych wydarzeń trzeba się jednak zdystansować... Uwaga: będzie długo i absurdalnie!
Zacznijmy od tego, że zaproszenie dostałam po koreańsku, więc ciężko było wyczuć czy tylko na ślub czy również na wesele. Wybadałam sprawę wśród innych kolegów z pracy i okazuje się, że zaproszenie na ślub w Korei oznacza zaproszenie na ślub i wesele jednocześnie. Ślub odbywa się raczej rano i wesele to raczej lunch niż kolacja z tańcami do rana.
No to pytam jaki prezent mam przynieść i czy mogę przyprowadzić męża (mąż jako osoba towarzysząca, nie prezent :P). No i się zaczęło. Debata publiczna w pracy trwała dobre dwa dni. W Korei nie daje się prezentu na ślub (chyba że jest to samochód lub mieszkanie...) Wszyscy goście mają przynieść pieniądze a suma zależy od relacji z parą młodą. Moją relację określono jako: koleżanka z pracy, bardzo lubiana, ale nie zbyt bliska, bo nie piłyśmy nigdy razem soju. Święty niepisany cennik koreański mówi 30$, ale... przychodzę z mężem, którego panna młoda nie zna. Case mocno niestandardowy! Po dwóch dniach otrzymałam od koleżanek z biura diagnozę: 40-50$. Dobra, dam 60$, żeby nie było potem, że nie było.
Dzień ślubu. Przychodzimy na miejsce, a tu nie ma żadnego kościoła, tylko jest wielki biurowiec. Na jednym z pięter jest Wedding Hall. Wjeżdżamy a tu sala jak w teatrze. Panna młoda siedzi w pokoju obok i pozuje do zdjęć z gośćmi.
Każdy gość musi się zarejestrować w recepcji i... dać hajs! Pan zapisuje potem imię i nazwisko, wpłaconą kwotę (!) i wydaje kupon na lunch po ceremonii. W tym momencie dopiero zrozumiałam dlaczego Koreańczycy się tak dziwnie na mnie patrzyli, jak chciałam napisać kartkę z życzeniami i ją włożyć do koperty z pieniędzmi...
Sama ceremonia to wyreżyserowane show. Jest profesjonalny MC, który opowiada żart na początek. Potem wchodzi para młoda na scenę odprowadzana przez snob światła. Na scenie czeka na nich jakiś pan w garniturze, który pogadał coś po koreańsku przez 5 minut i po robocie. Para młoda nie mówiła żadnej przysięgi.
Potem jeszcze było szow z dziękowaniem rodzicom (pan młody klęknął i bił czołem przed rodzicami panny młodej), jakiś grajek zagrał parze młodej rzewną piosenkę, a na koniec było dobre 30 min zdjęć grupowych. Jako, że całość trwała nie więcej niż godzinę, sami widzicie jak ważne są zdjęcia ślubne.
Podczas całej ceremonii jedna pani filowała non-stop przy pannie młodej i poprawiała jej długą suknię. O ta pani w czarnym na zdjęciu poniżej. Pani była tak zaangażowana, że ciężko było uchwycić kadr z parą młodą bez pani w czarnym.
Po całej ceremonii był lunch w formie bufetu. Można było dowolnie siadać przy stołach. Nikt się nie upił, nikt nie tańczył, taki zwykły niedzielny brunch, tyle, że jakaś laska w białej sukni przemyka między stołami. Potem się przebrała w tradycyjny koreański strój, bo była jakaś atrakcja w innej sali (coś w stylu tea ceremony) zarezerwowana tylko dla rodziny od strony pana młodego. Nie bez powodu rodzina panny młodej nie była zaproszona, bo podczas tej atrakcji rzekomo wszyscy wyskakują z hajsu na podróż poślubną, a rodzina panny młodej przecież już na to całe wesele się wykosztowała,
Chyba ceremonia wyszła dobrze, bo para młoda wyskoczyła po weselu na tydzień na Malediwy... Jak wrócili, nasza świeżo upieczona mężatka rozdała w pracy ciasteczka ryżowe w pięknych różowych opakowaniach z podziękowaniem za przybycie.
Podczas gdy ja współczuje tej koleżance całego tego show, które musiała biedaczka odstawić, wszystkie niezamężne koleżanki z biura tylko wzdychają i marzą o własnym koreańskim ślubie... "Be careful what you are dreaming of"...
Zacznijmy od tego, że zaproszenie dostałam po koreańsku, więc ciężko było wyczuć czy tylko na ślub czy również na wesele. Wybadałam sprawę wśród innych kolegów z pracy i okazuje się, że zaproszenie na ślub w Korei oznacza zaproszenie na ślub i wesele jednocześnie. Ślub odbywa się raczej rano i wesele to raczej lunch niż kolacja z tańcami do rana.
No to pytam jaki prezent mam przynieść i czy mogę przyprowadzić męża (mąż jako osoba towarzysząca, nie prezent :P). No i się zaczęło. Debata publiczna w pracy trwała dobre dwa dni. W Korei nie daje się prezentu na ślub (chyba że jest to samochód lub mieszkanie...) Wszyscy goście mają przynieść pieniądze a suma zależy od relacji z parą młodą. Moją relację określono jako: koleżanka z pracy, bardzo lubiana, ale nie zbyt bliska, bo nie piłyśmy nigdy razem soju. Święty niepisany cennik koreański mówi 30$, ale... przychodzę z mężem, którego panna młoda nie zna. Case mocno niestandardowy! Po dwóch dniach otrzymałam od koleżanek z biura diagnozę: 40-50$. Dobra, dam 60$, żeby nie było potem, że nie było.
Dzień ślubu. Przychodzimy na miejsce, a tu nie ma żadnego kościoła, tylko jest wielki biurowiec. Na jednym z pięter jest Wedding Hall. Wjeżdżamy a tu sala jak w teatrze. Panna młoda siedzi w pokoju obok i pozuje do zdjęć z gośćmi.
Każdy gość musi się zarejestrować w recepcji i... dać hajs! Pan zapisuje potem imię i nazwisko, wpłaconą kwotę (!) i wydaje kupon na lunch po ceremonii. W tym momencie dopiero zrozumiałam dlaczego Koreańczycy się tak dziwnie na mnie patrzyli, jak chciałam napisać kartkę z życzeniami i ją włożyć do koperty z pieniędzmi...
Sama ceremonia to wyreżyserowane show. Jest profesjonalny MC, który opowiada żart na początek. Potem wchodzi para młoda na scenę odprowadzana przez snob światła. Na scenie czeka na nich jakiś pan w garniturze, który pogadał coś po koreańsku przez 5 minut i po robocie. Para młoda nie mówiła żadnej przysięgi.
Potem jeszcze było szow z dziękowaniem rodzicom (pan młody klęknął i bił czołem przed rodzicami panny młodej), jakiś grajek zagrał parze młodej rzewną piosenkę, a na koniec było dobre 30 min zdjęć grupowych. Jako, że całość trwała nie więcej niż godzinę, sami widzicie jak ważne są zdjęcia ślubne.
Podczas całej ceremonii jedna pani filowała non-stop przy pannie młodej i poprawiała jej długą suknię. O ta pani w czarnym na zdjęciu poniżej. Pani była tak zaangażowana, że ciężko było uchwycić kadr z parą młodą bez pani w czarnym.
Po całej ceremonii był lunch w formie bufetu. Można było dowolnie siadać przy stołach. Nikt się nie upił, nikt nie tańczył, taki zwykły niedzielny brunch, tyle, że jakaś laska w białej sukni przemyka między stołami. Potem się przebrała w tradycyjny koreański strój, bo była jakaś atrakcja w innej sali (coś w stylu tea ceremony) zarezerwowana tylko dla rodziny od strony pana młodego. Nie bez powodu rodzina panny młodej nie była zaproszona, bo podczas tej atrakcji rzekomo wszyscy wyskakują z hajsu na podróż poślubną, a rodzina panny młodej przecież już na to całe wesele się wykosztowała,
Chyba ceremonia wyszła dobrze, bo para młoda wyskoczyła po weselu na tydzień na Malediwy... Jak wrócili, nasza świeżo upieczona mężatka rozdała w pracy ciasteczka ryżowe w pięknych różowych opakowaniach z podziękowaniem za przybycie.
Podczas gdy ja współczuje tej koleżance całego tego show, które musiała biedaczka odstawić, wszystkie niezamężne koleżanki z biura tylko wzdychają i marzą o własnym koreańskim ślubie... "Be careful what you are dreaming of"...
Kwiatuchy
Chyba zapuszczamy korzenie na dobre, skoro kupujemy już rośliny do domu.
Pojechaliśmy na targ kwiatowy, spodziewając się standardowej koreańskiej bylejakości, a tu proszszsz: orchidee najróżniejszych maści, palmy jak stąd do Krakowa i drzewka pomarańczowe z owocami all-you-can-eat.
Okna mamy od strony wschodnio-południowo-zachodniej, a słońce operuje non-stop, mimo że już połowa listopada, więc zaaplikowaliśmy sobie zestaw ""południowa Hiszpania":
- palma mojego wzrostu
- drzewko mandarynkowe mojego wzrostu prosto z wyspy Jeju
- drzewko jaśminowe do pasa
- 2 gigantyczne orchidee
Jaśmin ma zakwitnąć za miesiąc, więc zrobię wtedy budyń waniliowo-jaśminowy. W oczekiwaniu na to wielkie wydarzenie, możemy się raczyć świeżym sokiem mandarynkowym z wyspy Jeju.
Korea to raj.
Pojechaliśmy na targ kwiatowy, spodziewając się standardowej koreańskiej bylejakości, a tu proszszsz: orchidee najróżniejszych maści, palmy jak stąd do Krakowa i drzewka pomarańczowe z owocami all-you-can-eat.
Okna mamy od strony wschodnio-południowo-zachodniej, a słońce operuje non-stop, mimo że już połowa listopada, więc zaaplikowaliśmy sobie zestaw ""południowa Hiszpania":
- palma mojego wzrostu
- drzewko mandarynkowe mojego wzrostu prosto z wyspy Jeju
- drzewko jaśminowe do pasa
- 2 gigantyczne orchidee
Jaśmin ma zakwitnąć za miesiąc, więc zrobię wtedy budyń waniliowo-jaśminowy. W oczekiwaniu na to wielkie wydarzenie, możemy się raczyć świeżym sokiem mandarynkowym z wyspy Jeju.
Korea to raj.
piątek, 14 listopada 2014
11 listopada
11 listopada to bardzo wazna data w Azji. Bynajmniej nikt sie nie przejmuje jakas tam wojna swiatowa...
11 listopada to:
- pepero day w Korei
- pocky day w Japonii
- alibaba day w Chinach
Otoz w Japonii i Korei ludzie dziela sie paluszkami oblanymi czekolada i obsypanymi orzeszkami, o takimi:
Swieto stworzone i rozdmuchane przez producentow koreanskich paluszkow pepero i japonskich pocky. Podobno udalo im sie wmowic wszystkim azjatkom, ze jak zjedza paluszka 11 listopada o godz. 11.11 to beda szczuple przez caly rok. A te glupie baby w to wierza...
Tymczasem 11 listopada wszystkie Chinki ogarnia zakupowe szalenstwo na portalu Alibaba (takim chinskim allegro), gdzie akurat w tym dniu sa masowe przeceny. Takze w miniony wtorek Chinczycy wydali na Alibabie bagatela 9 miliardow dolarow.
A co by bylo gdyby tak polaczyc alibaba day z pepero/pocky day w calej Azji? Czy swiat to wytrzyma?
piątek, 7 listopada 2014
Zlecenie z innego działu
Jestem ostatnio na lunchu z dziewczynkami z zespołu, ktory aktualnie nie ma menedżera. No i pytam, jak tam bez tego menedżera spodziewając się odpowiedzi "nareszcie nikt nie zawraca dupy i można spokojnie popracować ". A tu dziewczynki lamentują, że źle, że one bardzo tęsknią za poprzednim menedżerem i że teraz mają za dużo pracy. What?!
"No bo jak przychodzi do nas menedżer z innego działu i nas o coś prosi, to nie możemy mu odmówić, bo jesteśmy młodsze stanowiskiem od niego i przez to pracujemy po godzinach"
Ciekawe są priorytety w Korei. Muszę wysłać te dziewczynki na szkolenie do Polski "Jak olać zlecenie z innego działu jako pierwsze - teoria i praktyka".
"No bo jak przychodzi do nas menedżer z innego działu i nas o coś prosi, to nie możemy mu odmówić, bo jesteśmy młodsze stanowiskiem od niego i przez to pracujemy po godzinach"
Ciekawe są priorytety w Korei. Muszę wysłać te dziewczynki na szkolenie do Polski "Jak olać zlecenie z innego działu jako pierwsze - teoria i praktyka".
Piatek wieczor
Piatek, godzina 21.30, wracam z pracy. Styrana po calym tygodniu. Praca biurowa mowili... a czuje sie jakbym przepracowala tydzien w kopalni. Ale w sumie porownanie trafne. Tyle, ze nie kopie w weglu...:)
No wiec wzielam taksowke. A tu czysto, pachnie, pan skumal adres bez GPSa, a z glosnikow leci Eva Cassidy. Takie rzeczy sie w Korei nie zdazaja... Jak milo zaznac troche Europy na koniec azjatyckiego tygodnia.
wtorek, 4 listopada 2014
Koreanska emigracja
Koreanczycy troche emigruja, glownie do Kanady. Koreanki nie chca wracac, Koreanczycy tak. Dlaczego?
Przyczyna jest bardzo prosta. Wychowani w patriarchacie panowie Koreanczycy jakos nie potrafia sie dogadac z wyemancypowanymi panienkami z zagranicy.
Z kolei Koreanki zasadzaja sie na zagranicznych chlopakow, bo nie musza tyrac na szmacie i przy garach po slubie.
Siostra kolezanki z pracy wyszla za Australijczyka i ta sie nie moze go nachwalic. "Jest taki grzeczny i mily dla mojej siostry. Ostatnio pomogl jej wkladac naczynia do zmywarki po kolacji". Maz roku po prostu.
Seminarium
Organizuje seminarium dla wybranych pracownikow z Chin, Japonii i Korei. Jestem na call'u z Chinczykami i briefuje ich co maja przygotowac na seminarium, co inne kraje beda prezentowac itd. Produkuje sie dobre pol godziny na temat merytorycznego contentu seminarium i koncze standardowo: "Czy macie jakies pytania?"
Cisza...
Po czym jeden Chinczyk pyta, czy podczas kolacji bedzie heavy drinking.
Sa priorytety, prawda?
Subskrybuj:
Posty (Atom)