Procedura wizowa jest dość skomplikowana w Chinach. Jednym z wielu wymogów jest wykonanie badań lekarskich. Umówiono nas na godz. 14.00 i... kazano przyjść na czczo.
Dzień zaczęliśmy specjalnie o 12, żeby jakoś dotrwać, ale i tak nie wytrzymałam i przed badaniem zjadłam suszoną morelę. Mam nadzieję, że z cukrzycą przyjmują do Chin.
Badania wyglądały następująco: najpierw pani recepcjonistka wypełniała plik papierów, potem pani w stroju policjantki przeglądała wypełnione kwity, a potem pani pielęgniarka kazała nam wejść na wagę w butach i ubraniu, a następnie kazała przebrać się w białe szlafroczki. I się zaczęło:
- Pokój 101: pani mierzy ciśnienie i osłuchuje
- Pokój 102: pani robi EKG serca. Zajęło jej to tyle, że pewnie zdążyła tylko zanotować "serce, sztuk 1, bije"
- Pokój 103: pani robi USG jamy brzucha. Ledwo zdążyłam się położyć, a już musiałam wstawać. Nie wiem, co tam pani zdążyła zobaczyć; chyba celem było tylko potwierdzenie, czy mam obie nerki i całą wątrobę
- Pokój 104: pani okulistka; każe przeczytać parę kolorowych bohomazów i rozróżnić między "w", "m", "n", "e" i "3" na świecącej tablicy. Wzrok mam dobry, ale w pewnym momencie już zgłupiałam w którą stronę się E pisze...
- Pokój 105: pobieranie krwi. W sumie normalka, oprócz tego, ze w gabinecie suszyły się fartuszki lekarskie
Cały proces zajął może 10 minut. Po każdym badaniu następowała komenda "Go to the room XYZ" i głośne "Neeeeext!"
Nie pierdolą się generalnie w chińskiej służbie zdrowia. Ostatnio Chinka z pracy się rozchorowała i poszła do chińskiego szpitala. Zwijała się z bólu, ale nikt się nią specjalnie nie przejmował. Powiedziała, że nigdy w życiu nie pójdzie więcej do chińskiego szpitala publicznego.
Przeglądaliśmy ostatnio fora internetowe w celu znalezienia dobrej kliniki dla ekspatów, to natrafiliśmy na opinię, że od chińskich lekarzy ze szpitali publicznych bije blask kompetencji. Mają po prostu tyle case'ów dziennie, ze siłą statystyki trafiają na wszystkie rzadkie choróbska i wiedzą jak je rozpoznać i leczyć. Trzeba tylko dożyć do spotkania z nimi, stojąc parę godzin na jednej nodze w kolejce w ciasnym, obskurnym korytarzu. Jeden nowo-napotkany kolega, Polak mieszkający w Szanghaju, powiedział nam, że jak poszedł z samego rana z małą córeczką do pediatry, to dostał numerek czterysta-coś.
Póki co wybieramy komfort ponad kompetencję. Ekspatów też sporo w tym Szanghaju, może zdążyli się nauczyć;) A nasza klinika wygląda tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz