Ostatnio się trochę zapuściłam z opisywaniem mojego arcy-ciekawego korpo-życia. Na pewno tęsknicie, więc proszsz, moje ostatnie przeboje z Japonią.
Japoński rynek finansowy jest mocno regulowany i generalnie z każdą większą zmianą trzeba pojsc do regulatora i zapytac o zgode. Wielkim nietaktem byloby zawracanie glowy regulatorowi czesciej niz raz w roku, wiec macie juz mniej wiecej obraz jak dynamiczny jest rynek japonski.
Negocjacje z regulatorem sa dwu-etapowe. Najpierw idzie drugi garnitur od nas i spotyka drugi garnitur od regulatora. Przedstawiamy co generalnie chcielibysmy zmienic i dlaczego. Potem ten drugi garnitur od regulatora idzie do swojego szefa, opowiada co firma XYZ chce zrobic, naradzają sie i jest werdykt. Takze drugi etap, gdzie spotykaja sie pierwsze garnitury, to juz tylko teatrzyk, bo wszystko jest pozamiatane. Przedstawienie delikatnie innej koncepcji zmian podczas drugiego spotkania jest niemożliwe, bo to by postawilo tamtego mlodziaka z pre-negocjacji w niezrecznej sytuacji, ze czegos moze nie zrozumial i jego szef podejmowal decyzje na jakis inny temat.
Takze niezmiernie kluczowe jest to, zeby przypilnowac Japończyków z czym idą na pre-negocjacje.
A Japonczycy oczywiscie migaja sie od jakichkolwiek zmian. Juz rok temu nas tak zrobili, że „wiecie, my teraz mamy tylko takie wstepne pre-negocjacje, nic ważnego, wysylamy tam jednego mlodszego specjaliste, potem ustalimy dokladnie co zmienic”. A potem bylo „ej, come on, my juz przyobiecalismy regulatorowi, ze zrobimy tylko mikro zmiane, wiec nie mozemy zaproponowac nagle drastycznej zmiany” (mowa byla o zmianie ceny +/-3% btw...)
W tym roku oczywiscie ta sama szopka; slowem nie pisneli, ze ida na pre-negocjacje... na szczescie udalo nam sie wylapac ten moment i teraz mamy jakies absurdalne dyskusje, bo strata finansowa to jeszcze nie powod dla Japonczykow, zeby zaraz podnosic ceny dla tych biednych klientow. Niesssamowite... Krwiożerczy kapitalizm - wersja japońska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz