czwartek, 10 marca 2016

Kaiseki

Zamówiliśmy kolacje na 18.30. Ale potem zmieniliśmy trochę plany i chcieliśmy zmienić na 19.30. Jak o to poprosiłam pana właściciela ryokanu, to zbladł. Tak, jak normalnie był przemiłą osobą wychodzącą z siebie, żeby tylko uprzyjemnić nam cały pobyt, tak teraz tylko wycedził przez zęby "7 is possible". No to ja drążę... ale pan już cały zesztywniał, więc odpuściłam.

Myślałam, ze to chodzi o tę całą japońską schizę odnośnie punktualności. Ale potem poczytaliśmy trochę o kuchni kaiseki i się okazało, że kucharz tam cyzeluje całą operację przygotowania, żeby wszystkie składniki były arcy-świeże, w idealnej temperaturze, co wymaga pełnej synchronizacji smażenia, pieczenia, gotowania. I już chłopak w kuchni musiał zacząć całą misterną pracę, skoro przesunięcie o godzinę było nie do pomylenia.

Kaiseki to tradycyjna kuchnia japońska serwowana właśnie w ryokanach. Nam serwowano posiłki w naszym pokoiku, na matce tatami. Równo o wyznaczonej porze, +/- 59 sekund, wjeżdżały niziutkie stoliki zastawione małymi miseczkami. Każda miseczka z innego kompletu porcelany. Każda mikro-potrawa była mini-arcydziełem. Zasada jest taka, że potrawy mają odzwierciedlać naturę - jej różnorodność kolorów, zapachów, smaków. Wszystko ultra świeże. Przeważały ryby i owoce morza. Na ten przykład, sashimi było w tak idealnej temperaturze - ani za zimne, ani za ciepłe (w Korei zdarzało nam się dostawać jeszcze zamrożoną rybę na talerzu, więc tak, zwracamy na to uwagę:))


Oprócz przekąsek na zimno były też małe dania dopiero co ugotowane na parze + zupa, która gotowała się na naszym stole nad dużą świeczką. Raz była też tempura, raz owoce morza zapiekane z lokalnym serem, które zostały podane później, tak aby nie zdążyły ostygnąć w międzyczasie. Timing is everything.

Po kolacji obsługa idealnie wyczuwała moment, żeby wejść i rozłożyć nam futony - materacyki i pościel. A pościel nie bylejaka! Puch z lokalnych kaczek - lekka jak piórko i bardzo ciepła. Ściany naszego ryokanu były dość cienkie (jednak 110 lat...) i w nocy mocno się wychładzało, ale jedyne co mi marzło to głowa, wiec trzeciej nocy juz spałam w czapce;)
     

Podsumowując: spaliśmy na podłodze, jedliśmy na podłodze, ogrzewanie w pokoju było dość mizerne, toaletę mieliśmy 1 na piętrze, a prysznic też wspólny i to w osobnej części budynku. I uważamy to za jedno z najbardziej komfortowych zakwaterowań w naszej całej podróżniczej karierze!

Japonia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz