W Korei jest jeden bloger, który recenzuje knajpy i wrzuca zdjęcia talerzy po skończeniu posiłku, rozciągając wyobraźnie czytelników. Zrobię tak i ja:)
Było tak pysznie, że dopiero w połowie zorientowałam się, że może warto cyknąć fotkę.
To było niedzielne, czerwcowe południe i jak każda porządna katolicka rodzina chcieliśmy zjeść rosół z kury, pierogi i schaboszczaka. Okazuje się, że tradycyjna kuchnia szanghajska jest w stanie sprostać tak wyrafinowanym oczekiwaniom.
W rosole był wybiegany kurczak, jeszcze z głową i raciczką. W tym pustym drewnianym koszyku, który widzicie na zdjęciu były delikatne pierożki gotowane na parze. W pałeczkach mój mąż-mańkut trzyma podsmażane knedle z mięsem a w tym glinianym garnku był wytopiony wieprzowy boczek w słodkim sosie sojowym.
Kuchnia szanghajska jest właśnie lekko słodkawa, zupełnie niepikantna. Restauracje syczuańskie czy hunańskie muszą specjalnie obniżać ostrość potraw do delikatnych podniebień Szanghajczyków.
Jeśli ktoś narzeka, że w Europie nie da się dostać autentycznej kuchni chińskiej, to niech wie, że nie zawsze łatwo ją dostać w samych Chinach:)
W Europie na pewno nie dostanie się kuchni szanghajskiej. Ginie w cieniu rozpoznawanej na całym świecie kuchni kantońskiej - równie delikatnej i słodkawej, a jednak bardziej wyrafinowanej. Choć dla nas tamtego niedzielnego popołudnia domowy rosół i boczek wieprzowy były bardziej w cenie niż kantońska zupka z ptasiego gniazda czy pierożek z przegrzebką. Wyprowadzisz człowieka z Polski, a Polski z człowieka nie wyprowadzisz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz