Na fali natomiast był totalnym geniuszem. Skakał po tych falach jak mała czarna małpka. Ewidentnie samiec alfa w stadzie instruktorów. Wypatrywał najlepsza fale dla mnie i krzyczał po indonezyjsku do innych instruktorów coś, co w moim rozumieniu było "ee chopaki, zróbcie miejsce bo moja biała dupa będzie naparzać".
Anyways, najlepszy surf ever. I fale dobre i instruktor dobry i woda ciepła. Żyć nie umierać, od 7 rano na fali!
A panią od jogi była Katrina, Rosjanka, która od 2 lat próbuje zbudować hotel we wsi Gerupuk rękami lokalnych majstrów i pieniędzmi swojego rosyjskiego męża. Katrina opuściła Rosję dawno temu, trochę jeździła po Indiach, trochę siedziała na Bali i uczyła sie nauczania jogi od mistrzów. Dobra była. Plus zauważyłam, źe i my i Rosjanie na "stopy" mówimy często "nogi";) Natomiast nadal nie wierzę w te gadki o tej jogińskiej energii plynącej ze środka ziemi czy kosmosu - nie jesteśmy tu dla debat filozoficznych tylko dla rozciągania, na które z resztą mam dość dobrą tolerancję po tej całej gimnastyce artystycznej z dzieciństwa (czego niestety nie można powiedzieę o moim mężu...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz