Zacznijmy może od naszej creepy klatki schodowej:
Nasza zabytkowa kamienica musi być bardzo zabytkowa, skoro nikt jej nie odważył się jeszcze naruszyć żadnym remontem. Za każdym razem jak otwiera się winda, to najpierw badawczo spozieram, czy nie wypada z niej jakiś trup. Chociaż boję się, że pewnego dnia ja się tym trupem okaże, bo winda ledwo zipie jak wjeżdża do góry (do dołu jeszcze daje radę...) Nerwy w windzie koję czytaniem komunikatów "No smoRking" i ogłoszeń po chińsku, ze komuś znowu spadło pranie z okna;)
Sąsiadów mamy bardzo spoko. Zwłaszcza pan spod 9 jest ekstra. Wygląda na jakieś 100 lat i uprawia róże na dachu budynku. Bardzo chętnie zagaduje i w ogóle się nie przejmuje, że czasem średnio go rozumiemy. Na tyle się zaprzyjaźnił, że raz nam wszedł do mieszkania bez pukania... Inna sąsiadka również. Szybko się nauczyliśmy zamykać drzwi na klucz:)
Widok z mieszkania mamy taki:
Co rano patrzymy jak sąsiedzi na przeciwko wieszają pranie na dachu. Nic tylko piorą i suszą. I to jeszcze takie szpitalne piżamy;) A jak przychodzi słoneczny dzień po kilku deszczowych to jest istny popłoch kto zajmie lepszy wieszak. Chińczycy uwielbiają suszyć pranie na wietrze. My również, więc śmiało wywieszamy wszystko na relingach za oknem od podwórza, ale tu trzeba być bardzo strategicznym. Zła godzina wywieszenia i całe pranie pachnie ci smażonym racuszkiem sąsiadki z dołu, a nie wiatrem.
Tuż pod naszymi oknami przebiega Huaihai Lu, czyli taka powiedzmy Świętokrzyska. Dwa pasy i mnóstwo sklepów i kawiarni po drodze. Z naszego 6. piętra trudno ją nawet dojrzeć, bo zakrywa ją szpaler platanów (no może nie w zimę;))
Ale po wyjściu z klatki jest taki blast świateł i tłumów, że trudno o niej zapomnieć.
Na Huaihai są wieczne kolejki. Chińczycy uwielbiają stać w kolejkach! Tuż pod nami jest sklep z jakimiś kiszonkami - tam jest permanentna kolejka.
Trochę dalej jest permanentna kolejka do pieczonej kaczki na wynos (bardzo dobrej swoją drogą)
Kolejka też się ustawia do sklepu z orzechami wszelkimi oraz cukierni piekącej takie lepkie ciastka typu palmier. Jest też parę mocno obleganych sklepów z żywnością importowaną różną, np. z rosyjskimi słodyczami czy belgijskim piwem nieznanej marki. Mamy też urocze bezkolejkowe sklepy, np. sklep z ręcznie rzeźbionymi drewnianymi grzebyczkami czy jedwabnymi chustami.
Parę kroków od naszej klatki, Huaihai Lu krzyżuje się z Yandang Lu, taka powiedzmy Hoża, choć jeszcze w grudniu wyglądała jak deptak przy plaży w Hiszpanii (w styczniu już niestety nam wysadzili palmy:/)
Jednokierunkowa, spokojna uliczka, na której jest mnóstwo butików z ciuchami i knajpek z makaronem lub pierogami - bardzo obleganymi z resztą o każdej porze dnia. Nasz nauczyciel chińskiego powiedział, że każdy Szanghajczyk tylko marzy o mieszkaniu na rogu Huaihai i Yandang. No cóż, nie jest najgorzej!;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz