"Cha bu duo" w dosłownym tłumaczeniu oznacza "niedużo brakuje", choć można się doszukiwać polskich odpowiedników w "dobra jest", "pi razy drzwi" lub "pani kierowniczko, ta ściana nie jest krzywa, to tylko takie złudzenie optyczne".
W Chinach brakuje rzemieślników z prawdziwego zdarzenia. Nikt tu nie dąży do perfekcji w tym co robi, bo też nikt tego nie doceni, ani mu za to nie zapłaci. Taka polska prowizorka, tylko do n-tej potęgi i to w każdej dziedzinie życia. Od kładzenia płytek w łazience do przygotowywania baz danych w moim biurze. Raz na silk markecie zapytałam szwaczki, czy mogę jej zapłacić więcej niż sobie życzy, żeby tylko przyłożyła się bardziej do tej mojej marynarki i ją zrobiła naprawdę dobrze, to nie mogła skumać o co mi chodzi i nie chciała przyjąć więcej pieniędzy.
Źle skrojoną marynarkę jeszcze da się przeżyć (ledwo...), gorzej jak cha bu duo zaczyna zagrażać zdrowiu lub nawet życiu. I tak na ten przykład w trakcie remontu odkryliśmy, ze rura wydechowa od naszego pieca gazowego wychodzi na... uwaga... klatkę schodową. A że mieszkamy na ostatnim piętrze, to wszystkie te spaliny kumulowały się w okolicach naszych drzwi do mieszkania.
Właścicielka mieszkania nawet nie udawała specjalnie zawstydzonej tym faktem. Ale oczywiście poprosiła robotników, żeby kupili rurę i wypuścili na zewnątrz klatki. I tu gładko przechodzimy od kryminału do komedii. Robotnicy bowiem chcieli puścić rurę w dół, przez okno, więc mój mąż musiał im zrobić wykład z fizyki do klasy siódmej, i to po chińsku, że ciepłe gazy idą w górę. No dobra, jakoś to łyknęli. Nikogo nie spytali z administracji, przynieśli drabinę i wiercą dziurę w ścianie kamienicy, nad oknem. Puszczają rurę, a tu nadal spadek. Mój mąż powtarza wykład. W końcu okazało się, że prawa fizyki to oni nawet i akceptują, ale nie mają wyższej drabiny:) Mój mąż przycisnął ich więc o wyższą drabinę i jakoś poszło. Wyglada to tak:
Trochę mniejszy kaliber cha bu duo, ale wciąż jeżący włos na głowie, to wypuszczenie wentylatora w suficie nad prysznicem i ... niepodłączenie go do rury wentylacyjnej. W efekcie cała para kumulowała się nad sufitem podwieszanym, gdzie oczywiście są instalacje do halogenów. To jeszcze nie koniec! Nad naszym sufitem podwieszanym była jeszcze jedna niepodłączona do niczego rura, która wychodzi na dach budynku i przez którą leje się woda podczas deszczu. Mój mąż zrobił wizję lokalną na dachu budynku i okazało się, że ktoś tam sobie postawił chatkę z drewna i mieszka sobie w najlepsze! I dziwić się, że dach przecieka...
Naprawa naszego sufitu w sypialni i salonie trochę trwała, bo trzeba było go porządnie osuszyć, zaszpachlować, otynkować, zatrzeć i pomalować. I tu wkracza do akcji mój brzuch^^ Wszyscy Chińczycy są przekonani, że w ciąży nie można wdychać oparów farb. Niby nic dziwnego, w Polsce w sumie też nikt by mi tego nie rekomendował, ale tutaj to jest wyeskalowane do tego stopnia, że właścicielka mieszkania wyskoczyła bez problemu z 1/4 czynszu, żebym mieszkała w hotelu na czas remontu. (W pracy z kolei, na wieść, ze przenosimy się do nowego biura, wszyscy Chińczycy wpadali w popłoch i mówili, że muszę minimum 2 tygodnie pracować z domu, żeby nie wdychać świeżej farby i zapachu nowych mebli.... chyba faktycznie jakiś syfilis muszą dodawać do tych farb w Chinach)
Ale, żeby nie było tak różowo... przy zacieraniu tynku znowu wyszło "cha bu duo", bo nasi robotnicy chcieli się do tego zabrać bez przykrywania naszych mebli folią malarską. Oni nawet nie wiedzieli, że coś takiego istnieje! Pokazywaliśmy im zdjęcia na Google, a oni nie mieli pojęcia gdzie to kupić... Na pewno wynika to z ich ogólnej niechlujności. Nie bez znaczenia jest też fakt, że tu praca ludzka jest tak tania, że nikt jej nie szanuje. Jak robotnik uchlapie coś farbą, to przyjdzie potem pani i za grosze to wyczyści.
A propos "uchlapie".... Jest to bardzo dobre określenie, jak Chińczycy kładą silikon. Chociaż nie, chyba lepiej oddaje rzeczywistość słowo "usmarka":) Na fali ogólnego remontu zażyczyliśmy sobie wymianę silikonu przy szybie prysznicowej, bo już był cały czarny od pleśni. Mój mąż nadzorował tę operację, bo spodziewaliśmy się ostrego "cha bu duo", ale nie aż takiego... Po zdjęciu starego silikonu okazało się, że szyba stoi na 2 kołkach, nie z gumy, nie z metalu, nie z plastiku, tylko z.... drewna. Przy prysznicu, gdzie woda się leje na okrągło... Szkoda, że nie z papieru. Potem to oczywiście obsmarkał nową warstwą silikonu i był bardzo niezadowolony, ze mój mąż patrzy mu na ręce (dodajmy: czarne ręce) i każe poprawiać, tak aby była jedna wąska elegancka stróżka silikonu.
Inna sytuacja: zamówiliśmy szklarza, żeby nam zrobił lustro na wymiar do prostokątnej ramy przywiezionej jeszcze z Korei. Przyszedł, pomierzył, porobił nawet rysunki poglądowe, zainkasował zaliczkę i zniknął na parę dni. Umówiliśmy się na odbiór, to sobie zapomniał. Z drugim razem już przyszedł, kładzie lustro... jest 10 cm za długie. Nawet mu głupio nie było, tylko wyjął z kieszeni nożyk, naciął i ułamał wystający kawałek lustra. Oczywiście ta ułamana krawędź była trochę poszarpana, więc zaproponował, że przykryje to silikonem... Cha bu duo to stan umysłu....
Cha bu duo sięga nawet tam, gdzie wzrok nie sięga. Szuflady w kuchni bardzo opornie chodziły, więc poprosiliśmy o wymianę prowadnic. Przyszedł nasz majster złota rączka z całym pudłem prowadnic, uwaga, używanych! Rozkręcił nasze szuflady i porównywał, czy nasze prowadnice są bardziej zużyte, czy te które dopiero co przyniósł. Tu recycling robi się sam. Ma to też dobre strony, bo nasze śmieci dostają "nóg" momentalnie i nawet nie musimy się silić na segregację odpadów. Tu zawsze się komuś coś jeszcze przyda.
I tym optymistycznym akcentem kończę ten przydługi post. Nasze remontowe przygody trwały cały listopad, więc można powiedzieć, ze zaległości na blogu już prawie odrobione;) W następnych odcinkach o tym, jak fantastycznie nam się tu mieszka, mimo trudnych początków. Stay tuned!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz