Jaki stockpiling? Tu są Chiny, tu wszystko jest z dostawą w zębach do domu dzień po zamówieniu, nie trzeba nic gromadzić! Do tego stopnia, że stwierdziliśmy z mężem, że z sali poporodowej klepniemy zakupy jedzeniowe w internecie, żeby mieć świeży koperek na powrót ze szpitala.
Jak pieluszek braknie, to też się domówi na szybko na Taobao i dobra jest.
Taobao to taki chiński Amazon, na którym jest absolutnie wszystko. A jeśli czegoś nie ma, to znaczy, że nie istnieje. Strona jest cała po chińsku, nie ma angielskiej wersji, a niestety nasza chińszczyzna nie pozwala jeszcze na płynne czytanie znaków. Generalnie nie mieliśmy zakusów, żeby tam kupować, ale skutecznie zmobilizował nas jeden Francuz ode mnie z pracy, który na 10-tej lekcji chińskiego nadal powtarzał tony, a lotnisko Hongqiao wymawia "ongkiao" (nieme francuskie H...) zamiast "hunciao"i się dziwi, ze taksówkarze nie wiedzą gdzie go wieźć. No generalnie koleś ma talent do kaleczenia chińskiego (o czytaniu znaków nie ma mowy), ale skubany japońską whisky zamawia przez Taobao i mówi, że tańsza niż w bezcłowym na lotnisku w Tokio. Trochę pojechał nam po ambicji, szybko więc założyliśmy konta i staliśmy się jednymi z nich. "Cześć, nazywam się Kita i jestem uzależniona od Taobao".
Nawigacja na stronie jest bardzo intuicyjna, na początku trzeba posiłkować się Google Translate, a potem to już automat. System mamy taki, że tłumaczymy sobie np. "pieluszki z bawełny organicznej" na chiński, wyszukujemy na Taobao, klikamy kup teraz, płacimy Alipay'em i już. Operacja płatności zajmuje dosłownie sekundę. Skanujemy kod QR telefonem, który uprzednio zlinkowaliśmy z naszym kontem bankowym i tyle. W taki sposób płacimy też na mieście. Ja już na dobre przestałam nosić portfel ze sobą. Za wszystko płacę Alipay'em albo WeChatem z telefonu. A nawet jak sklep nie ma tej opcji, to zostaję friend'em ekspedientki na WeChacie i jej przelewam kaskę na konto a ona już się rozlicza ze sklepem. Ameryka! Choć tu bardziej pasowałoby zakrzyknąć "Chiny!". Świat myśli, że za wielkim firewall'em, bez dostępu do Google, Facebook'a i innych aplikacji niezbędnych do życia białemu człowiekowi, Chiny są bardzo zacofane, a to nieprawda. Chiny są już digital do szpiku kości. Do tego stopnia, że w niektórych prowincjach już nie trzeba nosić dowodu osobistego przy sobie, bo policja akceptuje elektroniczny dowód tożsamości z telefonu.
Digital to tylko połowa sukcesu Taobao. Druga połowa to ekspresowe dostawy, najczęściej za darmo. Ostatnio mąż zamówił sobie parę śrubek, to przywieźli na drugi dzień z drugiego końca Chin i to za darmo. Tania siła robocza sprawia, że dostawa do domu to już nie luksus, a norma. Także nie tylko już nie nosimy ze sobą portfeli, ale też nie chadzamy do sklepów. Chyba, że chcemy nacieszyć oczy asortymentem, np. pomarańczami z ogonkami w warzywniaku na Nanchang Lu czy ciastkami w piekarni francuskiej Farine.
Jedyny mankament dostaw do domu, to to, ze kurierzy najpierw dzwonią, żeby zapytać czy ktoś jest w domu, a że najczęściej są to chłopaczki z prowincji, mówiący w jakimś odległym dialekcie, to gadka jest średnia.
W każdym razie wyprawka została elegancko skompletowana! Co ciekawe, niektóre rzeczy europejskie czy japońskie są nawet tańsze na chińskim Taobao niż w Europie czy Japonii. I nie są to bynajmniej jakieś podróby. Moje pierwsze skojarzenie było "Aha! Wypadły z transportu albo zostały wyprodukowane podczas nocnej zmiany". Wygląda jednak na to, że wszystko jest na legalu i producenci dają czasem lepsze ceny dystrybutorom w Chinach, bo masą są w stanie odrobić straty w marży. Jakby nie bylo, Taobao dociera do 1.3 miliarda potencjalnych klientów, podczas gdy w całej Europie jest ich ok. 700 milionów. Już zaczynamy kombinować, czy da się zarobić na sprowadzaniu europejskich produktów z Chin z powrotem do Europy;)