Na początku
października było tygodniowe święto narodowe w Chinach - coś w stylu święto
państwa, ale większość Chińczyków na okolo nas do końca nie wiedziała co sie
wtedy swietuje. Kazdy za to planowal wyjazd za granice na zakupy. Myślę, ze na
ten tydzien Paryz, Tokio i Seul zamienily sie w niemale China Town.
W normalnych
okolicznosciach mielibysmy juz te wakacje dawno przyplanowane, ale do samego
konca nie wiedzielismy, na ktory kontynent ta moja firma mnie rzuci. Na tydzien
przed wyklarowalo sie, ze firma mnie docelowo zostawia w Szanghaju, wiec na
szybko trzeba bylo kombinowac wycieczke, w dodatku taka, zeby lot byl krotki,
plaza latwo osiagalna, malo Chinczykow + sensowne warunki sanitarno-medyczne na wypadek emergency.
Kyushu odpadlo w
przebiegach, bo lot 1h45min do Fukuoki zaczynal sie od 1000$ w klasie ekonomicznej. Dlugo
rozwazalismy Tajwan, ale tam najlepiej jechac na kilkudniowy rajd rowerowy po
gorach, co w 6. miesiącu ciąży też odpada. Wypozyczenie z kolei samochodu wymagaloby
zdalnego zalatwienia miedzynarodowego prawa jazdy z Polski w 3 dni... W dodatku
zblizajacy sie tajfun niepokojaco kierowal sie centralnie na Tajwan, wiec
zaczelismy kombinowac dalej.
No dobra, skoro
kazdy Chinczyk jedzie wtedy za granice na zakupy, to moze paradoksalnie bedzie
ich najmniej w Chinach?:)
Szybki rzut oka
na mape, gdzie da sie w miare szybko dotrzec na plaze i mamy to! Hainan! Lot w
raczej sensownej cenie wrozyl, ze bedzie malo Chinczykow. Jeszcze nasz
nauczyciel chinskiego upewnil nas w tym przekonaniu mowiac, ze na Hainan
Chinczycy lataja w zime, zeby wygrzac kosci, wiec teraz powinno byc OK. Lecimy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz