sobota, 18 lipca 2015

Pojecie neglizu w Korei


Wrocila jedna Francuzka do koreanskiego biura po macierzynskim i nastapilo poruszenie w biurze. Kolezanka zapomniala zmienic garderobe i dekolty, ktore wczesniej byly na miejscu teraz juz niestety tam nie sa. Jest to niekwestionowany temat tygodnia w damskim kiblu. Koreanki chcialy mnie nawet wmanewrowac w te cala zasadzke, ze niby Europejka Europejce latwiej moze zwrocic uwage, ale wymiksowalam sie - chetnie popatrze na ten caly kabaret, zwlaszcza, ze nie lubie laski okrutnie.

Juz nie pamietam, czy o niej wspominalam...
Przyjechala do Korei za mezem, szukala pracy przez pare miesiecy, do nas zaaplikowala na stanowisko managera, mimo, ze nie ma pojecia o naszej branzy.
Francuski top-management oczywiscie ja zatrudnil, na szczescie na troszke nizsze stanowisko niz jej ego, ale wciaz pomijajac jakiekolwiek procedury HRy. Laska podpisala umowe i po tygodniu przyszla z newsem, ze jest jest w trzecim miesiacu ciazy. Nice...
Najlepsze jest to, ze w ogole jej glupio nie bylo. Uwazala nawet, ze jest to jak najbardziej w porzadku. Ja nie wiem, chyba cos dodaja do wody w kranie w tej Francji, ze Ci ludzie mysla, ze wszystko im sie nalezy i swiat zostal stworzony, zeby im sluzyc.

No dobra, koncze juz z tym hejtem na Francuzow, blog mial byc o Azji w koncu.

Wracajac to tematu cyckow: Koreanczycy uwazaja, ze gleboki dekolt to juz totalny negliz, podczas gdy kiecka ledwo zakrywajaca tylek to jak najbardziej office attire. Nie oszukujmy sie, Koreanki sa plaskie, wiec jedyne co moga smialo pokazac to nogi. I te nogi sa wszedzie. Wklejam pare pierwszych lepszych zdjec piosenkarek K-POPu.




W biurze podobna moda, z tym ze zamiast szpilek sa klapki plywackie;)

Zostawic meza na tydzien

A tak wyglada lodowka jak wracam z tygodniowej delegacji.


Dla niewprawionych piwoszy podpowiadam, ze to jego ekscelencja Franziskaner, najprawdziwszy made in Germany!
Chyba chca wejsc na rynek koreanski, bo rzucili puszki w supermarkecie po 1,5$, podczas gdy podle koreanskie siki sa za 4-5$. Takze maz celebrowal przez tydzien swoje prywatne OctoberFest w srodku lipca w Seulu i zywil sie wylacznie piwem.

Ostatnio tez odkrylismy w hipsterskiej dzielnicy Noksapyong sklep z belgijskimi trappistami oraz pub z prawdziwym belgijskim piwem z kija. Yay, nasi tu byli!^^

Korea niestety jeszcze raczkuje w temacie importu zacnych trunkow. Szanghaj i Tokio sa juz niezle zaopatrzone, a tu niestety susza! W sklepach mozna co prawda kupic np. Hoegaarden'a w puszkach, ale jest made in Korea i niestety nie smakuje jak ten made in Belgium. Sie nie znajom.

I po tajfunie

Samoloty znowu lataja, wracam do domu.

Tymczasem obok mnie samolot Hello Kitty...

sobota, 11 lipca 2015

Tajfun

Sie chcialo zyc w Azji to sie ma...
Tajfun zdecydowal, ze ten weekend + poniedzialek spedzam w Szanghaju.A wlasciwie trio tajfunow...

7_8_15_triostormsthumb

W tej chwili wlasnie nadciaga drugi z kolei tajfun Chan-nom. Po uderzeniu na Szanghaj ma elegancko skrecic na Koree...
  

Jak to wyglada na miejscu? Na pewno nie az tak dramatycznie jak pokazuje to CNN...
Wieje i pada, ale glowy jeszcze nie urywa. Jak ma sie solidny parasol to mozna wyjsc na dwor, choc warto przemyslec stroj bo przy mocnych podmuchach wiatru deszcz pada w kazdym kierunku i ten parasol gowno daje:)
Najbardziej zaskakujace jest jednak to, ze jest cieplo! Polska listopadowa aura za oknem jakos nastraja do wlozenia kaloszy i kurtki, natomiast bardziej wskazane sa japonki i krotkie spodenki!


Generalnie da sie funkcjonowac, zwlaszcza jak zamawiasz Ubera door-to-door. Niemniej jednak ewidentnie Szanghaj opustoszal. Wszyscy siedza w domach. Perfect timing na zrobienie zakupow, zwlaszcza jak maz w Seulu siedzi i nie marudzi;)

Zrobilam podejscie drugie do szycia ciuchow na miare w Szanghaju. Tym razem uderzylam w inne miejsce - mniej turystyczne i wyglada to obiecujaco. Jutro odbieram 4 koszule, 2 marynarki, 1 spodnice i 1 sukienke, wszystko za "special typhoon price for you my friend"". Zobaczymy! Stay tuned.

czwartek, 9 lipca 2015

Lato w mieście



Manhattan szanghajski deszczową porą.
I nagle odkrywasz, ze masz kręcone włosy.

Picie po chińsku

Do chińskiego zespołu dołączył nowy człowiek. Nie jest to byle jakie dołączenie. Chłopaka mianowali managerem, mimo ze manager zespołu jest i pracuje. Czyli klasyczna zagrywka żeby pozbyć się istniejącego managera, który średnio "dostarcza".

Z takich okazji jest zazwyczaj kolacja powitalna. Już raz pisałam jak mnie witali: indywidualny toast z każdym wokół stołu "bottoms up". Tym razem dołączył do kolacji również jeden rozrywkowy pan dyrektor pochodzący z prowincji Shandong z północy Chin. A tam się pije.

I ten pan dyrektor narzucił tempo. Piliśmy na szczęście piwo, a nie chińskie home-made brandy 60%, niestety nadal po chińsku, czyli szklanki 200ml nalane do pełna - duszkiem. Rytm dyktował pan dyrektor i co chwilę narzucał: juniorzy pija zdrowie seniorów, seniorzy swoje zdrowe nawzajem, goście zagraniczni zdrowie gospodarzy, gospodarze gości, panie panów, panowie pań itd.

Generalnie lubię się napić, ale jak mi rytm dyktuje jakiś podstarzały Chińczyk, który mi jeszcze po chińsku w pijackim cugu mówi, ze jestem najpiękniejsza w firmie, to zabawa jest dość średnia. No ale niestety takie realia w Azji...

Pod koniec już wymiękłam - zwyczajnie brzuch chciał mi pęknąć od tych bąbelków, nadal w sumie trzeźwa się czułam, a połowa przy stole już czerwona. Skorzystalam z okazji, ze moj szef sie zawijal wczesniej z kolacji, bo mial samolot, i tez sie wymiksowalam.

Dnia nastepnego stawilam sie w pracy elegancko o 9 rano, a tu biuro puste....
Jedyna osoba, ktora sie wkrotce pojawila to kolezanka, ktora karmi i nie pila wczoraj. Dwie kolejne osoby pojawily sie w porze lunchowej, a pozostali w ogole nie przyszli do pracy. Tak sie w Chinach wita nowego managera!

środa, 1 lipca 2015

Graduate

Zabralam dzis na lunch naszego freshmana- graduate'a. Mimo ze pracuje tylko 100 dni (tak, Koreanczycy licza takie rzeczy) to jako jedyny z teamu jest w stanie "biec w moim tempie" jesli chodzi o merytoryczne dyskusje. Super inteligentny gosciu. Skonczyl najlepszy uniwersytet w Korei, zrobil dyplom z biologii, chemii, statystyki i ekonomii a w trakcie studiow prowadzil charytatywnie lekcje dla sierot. Jeszcze do tego dobrze wyglada. No chlopak idealny do przedstawienia mamie przy niedzielnym obiedzie. 

Samsung wyhaczyl go na ostatnim roku studiow i zaproponowal mu pensje niewiele nizsza od mojej (wtf?!) ale ten odrzucil te oferte zeby przyjsc do nas na jakies zenujace zarobki, bo mu sie spodobalo ze jestesmy tacy swiatowi i nie ma koreanskiej hierarchii w firmie. Ten wybor akurat troche zaprzecza jego inteligencji :P Ale coz, mlody chlopak, to jeszcze nic o korpo nie wie...

Anyways, opowiedzialam mu troche o firmie, o mozliwosciach, o moim cyrku obwoznym po Europie i po Azji itd. Najbardziej mu sie jednak oczy zaswiecily jak wspomnialam, ze mialam epizod na stanowisku managera lokalnego teamu (Koreanczycy maja chyba we krwi chorobliwe uznanie dla hierarchii) i mowi tak: "I envy your husband"

Uwaga lekko nie na miejscu. Ale ale... pasuje to do kontekstu. W Korei zenisz sie z rozsadku, nie z milosci. Po kawiarenkach mozesz sie prowadzac z kim chcesz, ale jak juz przychodzi co do czego, to obie rodziny wyjmuja notesy i zaczyna sie liczenie: kto jakie ma wyksztalcenie, a kto ile zarabia, a kto ma lepsza przyszlosc itd.

Sam graduate wyznal mi pod koniec lunchu, ze w piatek idzie na blind date i na pewno dziewczyna bedzie swietna, bo widzial jej 2 zdjecia i metryczke i pasuja do siebie. No tak, no przeciez!