Koreanki bardzo dbają o urodę. Podobno przeciętna Koreanka stosuje 12 różnych kosmetyków dziennie. Nieodłącznym gadżetem przeciętnej Koreanki jest lusterko. Niektóre trzymają w torebkach prawdziwe lustra, a nie lusterka. Fascynuje mnie jak bardzo nieskrępowane są gdy przeglądają się co pół godziny w metrze, w pracy, w trakcie obiadu.
Oczywiście to jest woda na młyn firm kosmetycznych. Na każdym rogu jest jakiś Faceshop, Skinfood, OliveYoung, Natural Republic. Każdy zatłoczony! Półki uginają się oczywiście od kosmetyków wybielających, ale jest też sporo maseczek oczyszczająco-nawilżająco-odmładzająco na każdą część ciała. Ale nie takie maseczki, że kładzie się jakieś błoto na twarz na 20 minut, tylko takie maseczki z papieru albo żelu nasączone cudownymi substancjami. (Wiola, znalazłam te skarpetki do peelingu stóp, ale jeszcze wybadam rynek japoński pod tym względem. Także bez paniki, coś przywiozę!)
Generalnie fajnie, ale mam taką ciekawą obserwację... W Europie tego typu sklepy są niemal sterylnie czyste, a każdy kosmetyk prezentowany jest jak broszka z brylantem. Tutaj natomiast panuje totalny syfilis. Jakieś kartony walają się po podłodze, wszędzie testery są pokończone, brakuje produktów na półkach....No bazar! Żeby było zabawniej: podobnie jest w aptekach, które wyglądają jak składzik pudeł i pudełeczek.
Proszę nie zapomnieć o mnie i też mi coś wybrać z takiego dyskontu z Shiseido :-)
OdpowiedzUsuńA nie odniosłaś wrażenia w chińskiej części "Cyrku..." że Chinki się nie malują? Apropos postu, który miałem ominąć, ale już z rozpędu przeczytałem. :P
OdpowiedzUsuń